Najpierw było źle, potem dobrze, teraz znowu źle. Tak falowały nastroje i wzajemne relacje państw uczestników szczytu G7. Trump znowu namieszał.
„Biorąc pod uwagę nieprawdziwe słowa Justina Trudeau na konferencji prasowej oraz fakt, że Kanada nakłada ogromne cła na naszych rolników i robotników oraz nasze firmy, poleciłem przedstawicielom Stanów Zjednoczonych, by nie popierali wspólnej deklaracji, bo myślimy już o cłach na samochody, które zalewają amerykański rynek” – ogłosił tradycyjnie w Twitterze Donald Trump.
Amerykański przywódca był rozczarowany, że Trudeau zachował się podczas szczytu „potulnie i łagodnie”, zaś po wyjeździe z Trumpa miał zmienić ton i retorykę w sprawach amerykańskich ceł, co ubodło Trumpa.
Kanadyjski premier oznajmił, że nie powiedział niczego, czego nie powiedział wcześniej podczas spotkań w ramach siódemki, więc nie rozumie reakcji amerykańskiego przywódcy.
Uczestnicy szczytu wezwali Rosję do zaniechania działań destrukcyjnych, jednocześnie przywódcy USA i Włoch zadeklarowali, że Rosja powinna jak najszybciej dołączyć do G7/G8, po zrealizowaniu porozumień Mińsk 2. Problem w tym, że sama Rosja dość wstrzemięźliwie podchodzi do możliwości swojego powrotu.
Wiele wskazuje na to, że szczyt G7 zamieni się w „G6 + Trump” i kolejną rundę wzajemnych przepychanek między wiodącymi państwami kapitalistycznymi, co nie dziwi, jednak dla świata to niedobra wiadomość, bo nieporozumienia wśród największych graczy mogą odbić się na światowej gospodarce.