Rumuńskie prawo nadal będzie przewidywać kary za korupcję, a nie tylko za te jej przejawy, w których chodziło o naprawdę poważne pieniądze. Premier Sorin Grindeanu po pięciu dniach masowych protestów ogłosił wycofanie się z fatalnej ustawy.
Dekret przyjęty w ostatni wtorek miał obowiązywać od 10 lutego. Zakładał, że nadużycia władzy, przypadki konfliktu interesów i zwyczajnej korupcji, w których korzyść (lub strata dla państwa) byłaby niższa niż 200 tys. rumuńskich lejów (w przybliżeniu analogiczna suma w złotówkach) nie byłyby karalne. Co więcej, na jego mocy 2500 osób skazanych za takie przestępstwo miało opuścić zakłady karne. Nie mając odwagi ogłosić amnestii dla osób, które w przeszłości zostały prawomocnie skazane po głośnych procesach, rząd Rumunii zamierzał doprowadzić do ich zwolnienia, posługując się kuriozalnymi argumentami o „przeludnieniu więzień” i „dostosowywaniu prawa do założeń konstytucji”.
Wieść o taryfie ulgowej dla sprzedajnych polityków czy urzędników oburzyła Rumunki i Rumunów na tyle, że jeszcze w dniu ogłoszenia nowego prawa na ulice większych miast w całym kraju zaczęli wychodzić na ulice. Przedwczoraj, wczoraj i dzisiaj w Bukareszcie demonstrowały dziesiątki tysięcy ludzi. Były to największe protesty od 1989 r. i manifestacji przeciwko Nicolae Ceausescu. Tak wyglądało centrum rumuńskiej stolicy wczoraj.
Dziś, gdy premier Sorin Grindeanu oświadczył, że rząd odwoła oburzający dekret, również trwał protest. Po przekazaniu wieści przez media zamienił się w ogromną uliczną imprezę. Manifestanci dęli w wuwuzele i gwizdki, machali narodowymi flagami, wołali „Korupcja zabija!”. Przemawiający podczas protestów aktywiści zwracali uwagę, że realizacja dekretu będzie ogromnym krokiem w tył w walce z nękającą Rumunię praktycznie od początku istnienia tego państwa korupcją.
– Nie chcę dzielić Rumunii. Ona nie może podzielić się na pół – oznajmił Grindeanu na ekspresowo zwołanej konferencji prasowej. Rząd ostatecznie wycofa się z dekretu jutro, na specjalnym posiedzeniu.