Polskiej publiczności nadzwyczaj trudno będzie przedstawić przekonywającą interpretację najnowszych wydarzeń w Rumunii. Zakażona jest bowiem tym samym mikrobem, który polityczne myślenie zastępuje obsesją na punkcie „wartości” i obłąkańczą grą emocji.
Podobnie jak w Polsce czy USA, tak i w Rumunii nie można dziś prowadzić politycznego dialogu, czy konfrontacji w sposób przytomny. Nie chodzi tu nawet o normy kultury, języka czy radykalizm stron. Problemem jest nowo ukształtowany paradygmat sprowadzania kwestii politycznych do poziomu zjawisk, do których stosuje się jedynie dyskurs wiejskiej karczmy zaawansowanym wieczorem. Żadnego wydarzenia, czy wypowiedzi nie da się przedstawić jako kwestii do debaty, czy choćby zastanowienia. Efektem tego jest totalitarna dyktatura najpodlejszej formy sporu, polegającej na nieustannym lamencie i demonizowaniu już nie tyle przeciwnika, co po prostu „drugiej strony” (nader często w skłóconych obozach znajdują się ludzie myślący podobnie, jeżeli mierzyć ich światopogląd kategoriami politycznymi).
Rząd dusz odbywa się przez to w oparciu o szubrawe, łajdackie instynkty nagiej siły, bezmyślnego glanowania przeciwnika. – Ty masz to kargulowe plemię nienawidzić! – pada w pewnym momencie wykładnia filozofii codzienności w filmie „Sami Swoi”, którego tytuł też nabiera w dzisiejszych okolicznościach nowych znaczeń. Takiej samej, osobliwej aksjomatyki nabrało w Rumunii pojęcie korupcji, tudzież „antykorupcji’.
Nie sposób w ogóle o tym zjawisku czy pojęciu dyskutować. Albo jest się mądrym, pięknym i pachnącym popierając „antykorupcję”, albo złym do cna obrońcą status quo (jak kto woli: komunistycznego, mafijnego, postkomunistycznego, zdegenerowanego…) i to nawet jeśli obecnym status quo jest właśnie rzeczona „antykorupcja”, o którą nagle zawalczył znów zagniewany lud.
Pojęcie walki z korupcją dawno oderwało się w Rumunii od rzeczywistości i nabrało właściwości niemal religijnych. Podobnie sytuacja ma się w sąsiedniej Bułgarii, gdzie pokrewna korupcji kwestia, tj. oligarchiczna protekcja, doprowadziła do gwałtownych protestów latem 2013 roku. Wówczas uzasadnione wzburzenie, tak jak teraz w Rumunii, wywołał bezmyślny i bezczelny ruch nowego „socjalistycznego” (cudzysłów nieprzypadkowy) rządu, polegający na nominacji znanego oligarchy-prostaka na szefa bułgarskiego wywiadu. Dość szybko jednak spontaniczny protest wyrodził się w szkodliwą antykomunistyczną agitkę przeszywaną tanimi happeningami, która odnowiła legitymację neoliberlizmu. Liberalna prawica brzydząca się niemoralnością próbowała więc wywołać moralną rewolucję, ale zupełnie bezskutecznie. Społeczeństwa bułgarskiego nie stać na wyższą moralność, bo nie stać go nawet na jedzenie czy odzież.
Rumunia 2017 wygląda na powtórkę z Bułgarii 2013. W trwających protestach już przestało o cokolwiek chodzić poza dymisją obecnego rządu, który – dodajmy – cieszy się bardzo dużym poparciem. Ich drastyczny przebieg na samym początku można tłumaczyć obleśną doprawdy bezczelnością i bezbrzeżną głupotą czy zarozumialstwem władz. Szef tamtejszych socjaldemokratów (PSD) Liviu Dragnea, któremu społeczeństwo dało mandat i szansę na wprowadzanie realnych zmian po ubiegłorocznych wyborach (11 listopada), spieprzył wszystko. A uczynił to inicjując wprowadzenie tzw. dekretu rządowego nr 13, którym zmieniał część rumuńskiego prawa karnego dotyczącego sankcji za korupcję. Nie wnikając w techniczne szczegóły dość powiedzieć, iż sam Dragnea załatwiał tym sobie podobno dużo łatwiejszy przebieg, a niektórzy twierdzą, że nawet anulację czekającego go, drugiego już, procesu.
Niestety, podłość wykorzystywania nadzwyczajnych uprawnień rządu do załatwiania własnych kryminalnych interesików jest niczym w porównaniu z równie kryminalnymi działaniami nowych, socjaldemokratycznych władz. Uwolniły one potworne demony i uruchomiły równie pusty co gwałtowny konflikt emocji. Ale nie tylko to jest problemem. Trwa właśnie gigantyczna uliczna awantura, która raz na zawsze, a na pewno na bardzo długo, umocni bezwzględną hegemonię prawicy. Rząd sam zbudował przeciwko sobie patologiczną platformę opozycyjną, której karoserią będą „piękni i mądrzy” młodzi ludzie, a podwoziem wywiad wewnętrzny i DNA (Krajowe Biuro Antykorupcyjne) – specjalna „antykorupcyjna” prokuratura.
Dla wielu zabrzmi to zaskakująco, ale niestety „antykorupcja” to ułomna marka. Jej przeciwnikami, w obecnym jej kształcie są nieliczne progresywne grupy lub osoby oraz duża część społeczeństwa zmęczonego ciągłymi ekscesami. Wyobraźcie sobie Polskę po, powiedzmy 15-tu latach „dobrej zmiany”, Macierewicza i Misiewicza, Ziobry z czasów doktora G., aresztowań w stylu tego Blidy, z szalejącą obroną terytorialną, ciągłym polowaniem na „ruskich agentów”, tysiącami urzędników, owszem skorumpowanych, ale posadzonych bez uczciwych procesów, a wszystko w imię, no u nas – „wstawania z kolan”, a tam – przeciwdziałaniu korupcji. I nie chodzi tu wyłącznie o kwestie estetyczne, tzn., że tego po prostu nie daje się wytrzymać.
Mało kto o tym w Polsce słyszał, ale walka z korupcją w Rumunii spowodowała wdrożenie iście dyktatorskiego porządku. Od dłuższego czasu, nie tylko komentatorzy, ale i instytucje Unii Europejskiej, zwracały uwagę, że słuszny pomysł walki z korupcją jest fatalnie wykonywany, gdyż swoją dynamiką zaczyna przypominać czasy Securitate. W takich dokładnie słowach i czyniąc takie właśnie porównania opisywały sytuację w Rumunii nawet media głównego nurtu w co bardziej uczciwych publikacjach. W końcu Komisja Europejska nakazała władzom w Bukareszcie pilną rewizję i wdrożenie zmian. Pewnym impulsem do tego była także zatrważająca statystyka masowo przegrywanych przez państwo rumuńskie procesów w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości. Wszystkie lub niemal wszystkie dotyczyły obszaru walki z korupcją prowadzanej tak nieumiejętnie i z naruszeniami podstawowych praw człowieka, że potem trzeba jej ofiarom wypłacać gigantyczne odszkodowania.
Mało tego, zważywszy, że nowy antykorupcyjny porządek projektowany, budowany i zarządzany jest przez ludzi tego samego establishmentu, w łonie którego ten kryminalny proceder miał zostać zlikwidowany, jasne było dla każdego myślącego człowieka, że skończyć się to musi również utworzeniem nowego ośrodka politycznego wpływu. DNA i współpracujące z nią służby szybko weszły w buty politycznej policji, która służyła do niszczenia oponentów.
Wielu więc, zwłaszcza wyborcy socjaldemokratów, uważa, że Dragnea zasługuje na to, by wywinąć się z drugiego procesu, gdyż pierwszy miał charakter prześladowania politycznego. Znów, nie wnikając w zawiłości, które wymagałyby bardzo obszernego opisu, wypada stwierdzić, może to być słaby argument. Niemniej, wiarygodności przydaje mu fakt, iż strona „antykorupcyjnych” fundamentalistów demonstruje na ulicach nie tylko swój gniew, ale i komiczną wręcz hipokryzję. Pozostawiwszy na boku rozważania, czy „dekret 13” rzeczywiście uchroniłby jakoś Dragneę, co wcale nie jest pewne, stwierdzić trzeba, że jedna z najważniejszych twarzy „antykorupcji” w Rumunii, prezydent Klaus Iohannis, sam jest skorumpowany jak bułgarski celnik w latach `90. Ciążą na nim równie poważne podejrzenia co na Dragnei. Nie sposób nie dostrzec oczywistej obłudy, jeżeli ktoś tylko zachował resztki przytomności umysłu. To obrazuje zupełną nędzę moralną i polityczną całego tego patologicznego procesu spustoszenia Rumunii, a nie żadnej realnej walki z korupcją, która może być li tylko i ewentualnie jakimś przypadkowym, mikroskopijnym efektem ubocznym.
Dzięki idiotycznym ruchom socjaldemokratycznego rządu obłęd ten już się pogłębił, a najlepsze jeszcze przed nami. Krytyczna dyskusja, której zalążki ujawniły się w Rumunii w ciągu ostatnich dwóch lat, na temat koleżeńsko-politycznych powiązań DNA, wywiadu i sądownictwa oraz realizacji politycznych zamówień przez ten układ, zniknie na długo, jeśli nie na dobre. Upadają też nadzieje na poparcie dla choćby minimalnych reform socjalnych, tak Rumunii potrzebnych – od teraz takie propozycje będą już zawsze kojarzone jednoznacznie z demonami korupcji. A i na tym nie koniec.
Obecne protesty są swoistym zwieńczeniem procesu wypychania decyzji politycznych z instytucji systemu politycznego, oddanie ich w ręce prawicy i utrwalenie tego porządku. DNA może autonomicznie współpracować ze służbami i zaganiać do realizacji swoich planów sądy, urzędy i w ogóle wszelkie ośrodki wpływu czy lobbingu; może także nawiązywać współpracę z podmiotami zagranicznymi. Ale wszyscy ci potencjalni „partnerzy” podlegają jakimś jakimś regulacjom i zmianom – „antykorupcja” zaś nigdy! Jej bijące serce w postaci właśnie DNA zostanie przez te puste protesty zalegitymizowane jako moralnie prawowity, wyemancypowany z systemu politycznego (który będzie już zupełną wydmuszką) ośrodek wszechwładzy. W takich okolicznościach żadna korupcja nie będzie już potrzebna.
A na koniec krótkie wskazanie, dlaczego wszystko to jest prawicowe, gdyż w obecnej sytuacji wielu nie będzie w stanie tego niuansu wychwycić i np. uważa się za „lewaków”, gdyż popiera KOD. Otóż Rumunii dokucza przede wszystkim społeczna atrofia na wielką skalę wywołana tragicznym rozwarstwieniem majątkowym i wszystkimi niesprawiedliwościami powodowanymi typową, agresywną neoliberalną polityką. W jej ramach właśnie wojująca „antykorupcja” stała się wyjątkowo skorumpowanym schematem politycznego postępowania, który demokrację i praworządność łączy jedynie z bardzo silnym policyjnym nadzorem, więzieniem i bezwzględną egzekucją prawa. Nie ma tam żadnych postulatów pozytywnych, czy oczekiwań regulacyjno-redystrybucyjnych wobec administracji. Jednocześnie podkarmia się szkodliwy mit jakoby tylko dostateczna doza „antykorupcji’ wystarczyła do tego, aby nagle rumuńskie społeczeństwo zaczęło żyć i działać według liberalno-demokratycznego modelu zachodniego. Tymczasem w ewentualnym osiągnięciu tego celu przeszkadza zupełnie co innego – brak polityki społecznej, bieda i jej nieodzowni towarzysze: strach, bezradność i niesamodzielność. Tymczasem znów idolem będzie nie ten polityk, który zechce zmierzyć się z tymi problemami, ale ten, który obieca najskuteczniejsze wybatożenie łapowników. Dlatego właśnie między prawicą i kulturą „antykorupcji” istnieje symbiotyczna więź. Rumunię duszą post-polityczne perwersje i liberalne atawizmy. O wiele bardziej dotkliwe niż korupcja.