Furmani zażądali 244 tys. zł od obrońców zwierząt, którzy mieli naruszyć ich wizerunek poprzez nagłaśnianie cierpienia koni pracujących na trasie do Morskiego Oka.
Zapowiadali to szumnie – na konferencji prasowej wiosną 2015 stwierdzili, że wypowiadają wojnę działaczom „Vivy!” i Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami. Wnieśli pozew, ale nie opłacili go, w dodatku nie przewidzieli, że obrońcy wniosą o rozbicie spraw na trzy sądy – wedle miejsca zamieszkania pozwanych (sąd w Nowym Sączu miał zająć się akrem oskarżenia przeciwko Beacie Czerskiej, prezes TOZ z Zakopanego, stołeczny sąd miał rozpatrzyć sprawę przeciwko prezesowi „Vivy! Cezaremu Wyszyńskiemu, a sąd w Krakowie – przeciwko działaczce Annie Plaszczyk, która nagłośniła sprawę koni z MOka). Kiedy okazało się, że niesie to ze sobą dodatkowe koszty, furmani pomysł porzucili – ich pozwy miały braki formalne. Do dziś nie zostały opłacone pozwy w Warszawie i Krakowie.
– Gdyby furmanom zależało na rozpoczęciu procesów, szybko opłaciliby pozwy i uzupełniliby braki formalne – mówi Anna Plaszczyk. – Mogę tylko zgadywać, że odwlekają to w czasie, bo nie mają żadnych dowodów na to, co nam zarzucają. A gdybyśmy udowodnili przed sądem, że konie na trasie do Morskiego Oka wykorzystywane są ponad ich siły, prawdopodobnie oznaczałoby to zamknięcie trasy dla przewozów konnych.
Sprawa trzecia potoczyła się jeszcze ciekawiej. Kiedy okazało się, że obrońcy zwierząt odpowiedzieli na pozew ponad 1000-stronicową dokumentacją tego, co dzieje się z końmi na szlaku, fiakrzy nagle zażądali ugody. Rozmawiałam o tym z Anną Plaszczyk jeszcze w kwietniu 2017 – jednak wówczas nie było jeszcze wiadomo, jak potoczą się losy pozwu. Okazało się, że nie wszyscy podpisali ugodę. Jeden z furmanów wyłamał się i twardo podtrzymywał swoje zarzuty – i to właśnie jego pozew nowosądecki sąd oddalił wczoraj, nakazując zwrócenie Tatrzańskiemu TOZ łącznie 1954 zł kosztów ustanowienia pełnomocnika w osobie adwokata.