Gdy zapowiedziałem, że chcę napisać nieco prowokacyjny felieton o „lewicy obyczajowej”, zwanej też czasem „kulturową” lub jeszcze inaczej, kolega z redakcji zadał natychmiast sprytne pytanie, jak ja to rozumiem. W zasadzie miałem pisać o tym na samym końcu, ale – racja – w naszej epoce nieostrych pojęć załatwmy to od razu, jeszcze zanim zabiję ćwieka Czytelnikom. Przez „lewicę obyczajową” rozumiem więc grupy ludzkie, które identyfikując się z lewicą lub tylko nawet eksploatując jej pojęcia (jak „równość” itp.) odsuwają na bok szersze kwestie społeczno-ekonomiczne, by skoncentrować się na sprawach: seksu, małżeństwa, LGBT, „wolnej miłości” (ze słynną poliamorią), stosunków damsko-męskich, roli kobiet/mężczyzn, rodzajów płci itd. Nie jest to definicja idealna, ale powiedzmy, że mamy to z głowy.

Istnieje wiele rodzajów nierówności, poza dochodowymi: w dostępie do edukacji, opieki zdrowotnej, ubezpieczeń społecznych (tu jeszcze jesteśmy po stronie lewicy), ale też np. w liczbie przyjaciół, w długości życia, wzrostu czy sferze spokoju wewnętrznego. Weźmy jednak na warsztat nasz temat, czyli sprawy seksu i miłości: nierówności siły przyciągania łóżkowo-uczuciowego, jaką każdy dysponuje lub nie. Różni ekonomiści (jak Robin Hanson), biolodzy ewolucyjni (jak David P. Barash), statystycy opracowujący gigantyczne bazy danych (jak Bradford Tuckfield) i coraz więcej innych naukowców pochylało się i pochyla nad tą życiową sprawą. By ją nieco uprościć, ograniczmy się do kobiet i mężczyzn hetero, tj. większości.

W ekonomii i naukach społecznych do wskazania poziomu nierówności dochodowych stosuje się tzw. współczynnik Giniego (tu można sobie sprawdzić wzór), ale już taki Hanson, wcale nie dowcipniś, za jego pomocą zestawiał nierówności dochodowe z nierównościami w dostępie do seksu. Jeśli porównamy świat seksu z gospodarką, w której ludzie mają różne poziomy tego typu atrakcyjności (porównywalne do dochodów) a najbardziej atrakcyjni/e zdobywają więcej doświadczeń łóżkowo-sentymentalnych (porównywalnych do dóbr konsumpcyjnych), da się badać miłość jak gospodarkę.

W świecie hetero można dość łatwo obliczyć współczynnik Giniego dla mężczyzn i kobiet korzystając z narzędzi informatycznych, z których oni sami korzystają, by się połączyć. Istnieją więc już olbrzymie bazy danych takich platform, jak Tinder, Hinge, OkCupid, itd., w których lajki (ich odpowiedniki) zdobywane jako przejawy zainteresowania daną osobą to „dochody”. Statystycy pracujący dla Hinge’a wyliczyli, że współczynnik Giniego dla kobiet wynosi 0,32, a dla mężczyzn 0,54. Inni potwierdzili tę kalkulację. (Uwaga: zero Giniego oznacza idealną równość dochodową dla jakiegoś terytorium a jedynka totalną nierówność, gdzie jeden miliarder posiada wszystko, a reszta nic). Znaczy to, że jeśli chodzi o nierówności pociągania seksualnego, różnica między światami kobiet i mężczyzn jest ogromna.

Jaśniej: w przypadkach obu płci są „biedni” i „bogaci” w doświadczenia miłosne tyle, że sytuacja kobiet przypomina gospodarkę, gdzie są biedni, klasa średnia i milionerki, a mężczyźni żyją w świecie złożonym z wysepki mega-miliarderów i oceanu nędzarzy. Gdyby to na przykład porównać do istniejących krajów, to krajem kobiet byłyby Niemcy lub Francja, a kraj mężczyzn wylatuje poza skalę: mogłoby to być kolonialne państwo afrykańskie, gdzie panują apartheid, kleptokracja i wieczna wojna domowa, jak np. dawna RPA.

Kolejne badania poruszają się w niemal tych samych przedziałach statystycznych: np. z badań ruchu na Tinderze wynika, że 80 proc. mężczyzn (tych „najbiedniejszych” pod względem atrakcyjności) rywalizuje o 22 proc. kobiet znajdujących się na dole drabiny, z kolei 78 proc. kobiet (tych mocniej pociągających) ścigają się o 20 proc. najatrakcyjniejszych mężczyzn. Generalnie wychodzi, że ok. 80 proc. mężczyzn jest uważanych przez kobiety za „mniej pociągających niż średnia”! Z liczb niezbicie wynika, że mężczyźni są dużo mniej wybredni, co potwierdza tzw. doświadczenie życiowe i co (na szczęście?) sprowadza kobiety na ziemię. Żeby im to zrekompensować, stworzono wiele pokrzepiających baśni.

Inaczej mówiąc, wydaje się, że mężczyźni tworzą kobietom „gospodarkę miłosną”, która jest relatywnie demokratyczna i równościowa, podczas gdy płeć piękna funduje mężczyznom gospodarkę o b. wysokim stopniu nierówności i autorytaryzmu. W zasadzie, nawet jeśli kobiety kolektywnie sądzą, że większość mężczyzn wcale ich nie pociąga, nie powinno być problemu. A jednak jest. Jeśli przyjmiemy, że żyjemy ciągle w kulturze monogamicznej, tak rzadkiej wśród zwierząt, to 20 proc. tych mężczyzn-miliarderów łóżkowo-uczuciowych ma do dyspozycji tylko 20 proc. kobiet. Reszta kobiet musi żyć z mężczyznami, których w duchu uważa za mniej atrakcyjnych: to mniemanie dyktuje im natura.

Skoro wielka większość kobiet ma naturalną chęć łączyć się cieleśnie/uczuciowo jedynie z b. niewielką liczbą b. atrakcyjnych mężczyzn, lądujemy wszyscy w systemie społecznym poligynii, w którym garść mężczyzn monopolizuje okazje seksualne ze wszystkimi kobietami, podczas gdy reszta facetów nie ma dostępu do żadnej partnerki. To nas odsyła do „poligynii haremu”, która towarzyszyła ludzkości przez większość jej historii, ciągle obecną wśród goryli, czy lemurów. Monogamia, jako stosunkowo niedawna, demokratyzująca seks i reprodukcję nakładka kulturowa – znika, gdy ludzie włączają smartfony, by za pomocą najnowszych technologii połączyć się ze światem, kiedy żyliśmy na sawannie i schodziliśmy z pierwszych drzew.

Teraz: wraz ze zmianami kulturowymi popieranymi przez „lewicę obyczajową” a potem zwykłych prawicowych liberałów, silnie nierównościowe struktury społeczne z czasów sawanny zdobywają coraz więcej terenu i tworzą zastępy „nędzarzy uczuciowo-seksualnych”. Nauka dowiodła, że społeczeństwa monogamiczne są generalnie spokojniejsze, mniej gwałtowne, bardziej „opłacalne społecznie”, niż dawny świat barbarzyńskiej nierówności siły fizycznej, ograniczonego „bogactwa”, czy prymatu atrakcyjności seksualnej. Czy więc nasze stare instynkty poligamiczne mogą być „postępowe” albo „lewicowe”? Taka redystrybucja „dochodów seksualnych”, taka deregulacja rynku matrymonialnego i taka wolność nie bardzo do tych pojęć pasują. Wtedy odpowiedź na tytułowe pytanie brzmiałaby: nie.

 

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. dodałbym, że winne są tu głównie starsze kobiety, ktore nie chcą spotykać się z młodszymi mężczyznami. jest to dość ciekawe zjawisko, gdy mężczyźni raczej wolą takie związki.

  2. Nie znoszę platform typu Tinder. Faktycznie dobre porownanie, że rządzą się prawami sawanny i lemurów. Choć wątpię, bo zwierzęta jednak są nieporownywalne pod względem korzystanie z hightech w celach erotycznych do człowieka współczesnego. Naprawdę nie wyobrązam sobie spełnienia uczuciowo-erotycznego przez tinder – to jest instrumentalizacja uczuć i erotyki. Jeżeli faktycznie kobiety nie widzą większości mężczyzn jako atrakcyjnych, to może dobrym rozwiązaniem są stosunki lesbijskie, albo stara dobra wiara w pokrewienstwo dusz.

  3. „wydaje się, że mężczyźni tworzą kobietom „gospodarkę miłosną”, która jest relatywnie demokratyczna i równościowa, podczas gdy płeć piękna funduje mężczyznom gospodarkę o b. wysokim stopniu nierówności i autorytaryzmu”

    Trafne spostrzeżenie, ale warto również doszukać się pewnych drobnych, acz istotnych szczegółów.

    Po pierwsze, statystycznie średnio większy odsetek mężczyzn niż kobiet akceptuje „przygody” seksualne, co zresztą, poninąwszy biologię, wynika także z patriarchalnej stygmatyzacji w społeczeństwie. Oczywiście ta nadwyżka przewyższa ilość gejów wśród męskiej populacji i m.in. stąd rodzi się frustracja.

    Po drugie, wiadomo, że ludzie zadają i łączą się z podobnymi sobie, a przeciętna kobieta jako osoba lepiej wykształcona i posiadająca szersze horyzonty od przeciętnego mężczyzny siłą rzeczy ma ograniczony wybór partnerów na zbliżonym poziomie. W zasadzie można nawet zapomnieć o wykształceniu i ograniczyć się do rozkładu IQ w populacji kobiet (silne „centrum”) i mężczyzn (nadreprezentacja wartości skrajnych). To z kolei sprawia, że na każdego przedstawiciela męskiej „góry” przypada więcej niż jedna potencjalnie atrakcyjna kobieta, gdy w przypadku męskich „dołów” sytuacja jest całkiem odwrotna.

    Poza tym brawa dla Autora za wartościowy tekst :)

    1. Z tą ”przeciętną kobietą lepiej wykształconą i posiadająca szersze horyzonty od przeciętnego mężczyzny” bym nie przesadzał, stanowczo nie są nimi atencyjne lochy jakich się namnożyło ostatnio rozbestwione przez fapujących pod nie inceli i insze białorycerskie ścierwo.

    2. …nie powoływałbym się też na testy IQ bo na ich podstawie łacno ”udowodnić”, że Murzyni są głupsi od białych, a już Azjatów to w ogóle, poza tym z przytoczonych statystyk wynikałoby, że kobiety w swej masie są przeciętnymi typiarami, może i przez to mniej jest durnych bab niż chłopów [ nie powiedziałbym jako rzekłem ], ale też wybitne umysły trafiają się wśród nich odpowiednio rzadziej, tak że tego.

    3. „ale też wybitne umysły trafiają się wśród nich odpowiednio rzadziej, tak że tego.”

      Radziłbym czytać ZE ZROZUMIENIEM, bo „wybitne” umysły, zresztą tak samo jak te niezbyt lotne, świadczą jedynie o sporym odchyleniu standardowym średniej, a nie jej wysokiej wartości.

      „…nie powoływałbym się też na testy IQ”

      O ile powoływanie się na testy IQ w przypadku społeczeństw o różnym dostępie do edukacji rzeczywiście mija się z celem, o tyle w ramach obydwu płci w tym samym kraju ma sens, bo żadna nie jest w żaden sposób wykluczona.

      „a już Azjatów to w ogóle”

      Najprawdziwsi Azjaci m.in. z biednych Filipin, Indonezji, Birmy, Kambodży i Laosu jakoś przeczą ponadprzeciętnej inteligencji przedstawicieli tej rasy.

  4. A gdyby tak odrzucić pseudonaukwe psychlogizowanie ewolucyjne i zamiast się zastanawiać co było jak ludzie rzucali kamieniami w dinozaury przyjrzeć się kulturze.

    Kultura ta wykształciła się w czasach całkiem niedawnych, kiedy byt zapewniał mężczyzna, więc istotną dla niego umiejętnością było jak się nauczyć być krawcem, kowalem, czy szewcem, zaś kobiecie byt zapewnialo bycie z danym mężczyzną, więc istotna była jej atrakcyjność w jego oczach. Więc wiele kobiet było z mężczyznami, którzy nie wydawali się im atrakcyjni, zaś mężczyzn przeciwnie.

    Nie wynika to z różnej liczby atrakcyjnych meżczyzn i kobiet, bo ewolucyjne atrakcyjny, to po prostu zdrowy i sprawny, czyli taki, który potencjalnie ma dobre geny, ale właśnie z zafauszowania kulturowego.
    Bo poza może 5% zdrowej i potencjalnie aktywnej populacji, która nie wkładając wysiłku jest spontanicznie przepiękna i 5%, której nic nie pomoże, dla całej 90% reszty atrakcyjność wiąże się z wlozoną w to pracą.

    Pracę te tradycyjnie wykonywały kobiety, a mężczyźni tradycyjnie ją olewali, co więcej uważając dbanie o sobie za niemęskie. Stąd kobiety koncentrowaly o dalej koncentrują się na tym żeby zachować prawidłową masę ciała i ładną sylwetkę, zdrową i ładną cerę i włosy. A mężczyźni rzadziej.
    Niemniej jednak w związku ze zmianą kulturową kobiety przestały obiektywnie mieć potrzebę bycia z mężczyzną, który nie pociąga je seksualnie i też mogą zacząć kierować się biologią, bo utrzymanie zapewniają sobie w inny sposób. Ewentualnie mogą się również decydować na przygodny seks z partnerem, który je pociąga.

    W tej sytuacji mężczyźni mogą albo również dbać o swoją atrakcyjność i zresztą już zaczynają.Uwazac na dietę, uprawiać sport (co im zresztą tylko na zdrowie wychodzi) i zwracać uwagę na to jak się ubierają, lub próbować zawracać kijem Wisłę, swoją zlosc kierować już to na mężczyzn w „rurkach” tworząc takie karkolomne konstrukcje jak gruby brzuch będący synonimem męskości, już to na feministki i snuc teorie o jaskiniowych czasach, zresztą narracyjnie wymyślone jak tam komu pasuje, ale to nie wiele pomoże i doprowadzić może tylko do frustracji.

    1. Podstawowy błąd tego co piszesz wynika już stąd, że te 90 i 5 i 5% wziąłeś sobie z sufitu.

    2. No fakt wziąłem. Powinienem napisać mniejszości i większość-zresztą tak właśnie sobie retorycznie tych procentów użyłem.

      Niemniej jednak nie zmienia to faktu, że z grubsza może nie z dokładnością do procentów to założenie jest prawdziwe.

      Zas cała ta psychologia ewolucyjna to w większości takie tam narracyjne pseudo analizy, co tam komu pasuje i się wydaje najprawdopodobniejsze – nauka Świata Dysku.

      Podczas gdy w tym momencie mamy do czynienia ze zmianą jednego modelu kulturowego na drugi.

      Ale oczywiście co tam kto woli. Można się obrazić na rzeczywistość i pocieszać takimi konstrukcjami. Ale przykro mi ani nie zastąpi żadna nadzwyczajna lewicowa komisja, która przydzieli każdemu mezczyźnie kobietę do monogamiczego związku, bo tak jest dla ludzkości lepiej, ani żaden bóg ewolucji, który pogrozi palcem i powie, że to mężczyźni muszą zdradzać, a kobiety mają pragnąc monogamiczego związku, bo ten tego kiedyś im mamuta.

      Im prędzej się ktoś pogodzi z faktem, że żeby zar***c musi się podobać kobietom, tak jak one jemu, tym szybciej oszczędzi sobie frustracji. A ponieważ wymagania kulturowe w zakresie wyglądu dalej są ostrzejsze dla kobiet, to jeszcze wcale nie jest super trudne dla całkiem przeciętnego faceta.

    3. „Pseudonaukowa” psychologia ewolucyjna, biologia popędu i struktura mózgu vs „z pewnością naukowa i zdecydowanie poprawna” pseudoanaliza kultury, która dziwnym trafem poddaje się tym „pseudonaukowym” zależnością w każdym zakątku świata, pod każdą swoją postacią.

      Jak ja uwielbiam czytać wypociny osób, którym nauka nie pasuje do ich wymarzonego obrazu świata i walcząc z dysonansem poznawczym stwierdzają, że to „brednie”. A najciekawsze jest to, że taki Asdf zapewne na innym forum zaśmiewa się z antyszczepionkowców i płaskoziemców.
      Tymczasem ich ignorancja faktów naukowych jest o tyle usprawiedliwiona, że dotyczy rzeczy, dla zrozumienia których niekiedy potrzeba wyspecjalizowanego sprzętu i znajomości zawiłych praw chemii i fizyki. Natomiast żeby zrozumieć „pseudonaukową” psychologię ewolucyjną, wystarczy wyjść do parku i popatrzeć na zwierzątka. Ba! Włączyć BBC i posłuchać Czubówny. A potem popatrzeć na gatunek homo sapiens sapiens i podrapać się po głowie.

      Ale zapewne psychologia, ewolucjonizm, natura – wszystko to spisek NASA, które dąży do utrzymania patriarchatu na tak naprawdę płaskiej ziemi, gdzie szczepionki powodują autyzm, a płci jest tyle, ile sobie wymarzysz.

    4. Femme fatale, widać, że jak typowa wyznawczyni pseudonauki pn. psychologii ewolucyjnej nie jesteś nawet w stanie wejść na sensowniejszy poziom rozmowy, przedstawić sensowny argument, analizę krytyczną, więc tobie też odpiszę na twoim poziomie.

      Krytyka pseudo-nauki psychologicznej, na której opierają się konserwatywne wynurzenia Szygla i inceli (porównamy sobie to, co głoszą incele z tym tekstem) zawsze musi wywołać histeryczną reakcję po stronie „psychologów ewolucyjnych” i im pokrewnych reakcjonistów. Szygiel napisał stek absurdów zaczerpniętych od tradycjonalistów katolickich, inceli i redpillowców, zwolenników „sexual market value” i innych koncepcji, jakich pełno na skrajnej prawicy, które sprowadzają się do tego, że wolność seksualna kobiet to niewola seksualna większości mężczyzn, że kobiety tworzą mężczyznom jakiś „neoliberalizm seksualny”, a faceci kobietom seksualny raj na ziemi. I jeszcze ta z d… wzięta „statystyka”, że 20 facetów „bzyka” 80% kobiet, pogląd wprost wzięty z Wykopu (sprawdźcie sobie).

      W zależności, czy „analiza” ma być bardziej „lewicowa” czy „prawicowa” inaczej się jedynie rozkłada akcenty: albo używa się „metod ekonomii politycznej” (nierówności społeczne generowane przez kobiety przeciwko mężczyznom) albo, że wolność seksualna obala naturalne hierarchie płci i krzywdzi „normalnych” facetów, którzy są tak fatalnie zsocjalizowani (kultura, nie biologia!), że mają utrudnione relacje międzyludzkie.

      Dla Szygla lewicowe podejście do seksu będzie wtedy, kiedy zrówna się je z tym, jakie proponuje skrajna prawica tradycjonalistyczna.

    5. @antyprawak – co więc w zamian? Czy obecnie tak modne ”relatywizowanie” płci aż do jej zanegowania nie uderza przez to w kobiety jako takie właśnie? I czy wyrównanie szans poprzez dopuszczenie kobiet do ”użytkowego” stosunku do mężczyzn tak jak dotąd oni traktowali je nie oznacza aby tak naprawdę klęski feminizmu opartego na fałszywym, idiotycznie sentymentalnym założeniu o rzekomej ”lepszości” kobiet jako ”nieegoistycznych” i takie tam bzdury? [ ach te naiwne postulaty, że władza sprawowana przez kobiety będzie oznaczać jej ”humanizację” oraz zwalanie winy na zbrodnie władczyń wyłącznie na męskie otoczenie, któremu jakoby musiały pokazać, iż są ”twarde”, wszystko byle nie dostrzegać faktu, że Elżbieta I czy Hillary Clinton były zwyczajnie żeńską odmianą kanalii ]. Absurd obecnego ”emancypacjonizmu” generalnie zasadza się na tym, iż zachęca kobiety wszelkimi sposobami a wręcz wymusza na nich aby porzucały swe tradycyjne role, ”wyzwalały” się z nich jednocześnie stawiając mężczyznom zarzut, że nie chcą ich pełnić – chyba pora więc powiedzieć to głośno, że obalenie ”patriarchatu” jest także w interesie mężczyzn, i tak jak kobieta nie musi już być matką ni wierną żoną, podobnie i dzisiejszy mężczyzna został uwolniony od bycia ojcem i odpowiedzialnym mężem, ”jedynym żywicielem” itd., stąd nikt nie powinien stygmatyzować go jako ”nieudacznika”, gdy kładzie na to lachę i np. pozostaje na utrzymaniu swej kochanki dajmy na to.

  5. Bardzo dobra i niezwykle ciekawa analiza. Brawa dla autora za podejście do tematu od nieco innej strony i niezwykle dobre przemyślenie tego.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…