Nie jestem zwolennikiem rządów PiS. Nie sposób jednak zgodzić się z większością argumentów stawianych przez krytyków programu „Rodzina 500 plus”. Niektórzy dowodzą, że ten program to źle wydatkowane pieniądze podatników. Zapewne nie jest to najbardziej efektywny sposób wydawania pieniędzy. Oszaleć jednak można od słuchania dykteryjek w rodzaju: „to są moje podatki, nie wydawajcie ich w ten sposób”. Jeszcze bardziej oburzające jest dowodzenie, że te 500 zł trafi do ludzi ubogich, którzy je, a jakże, „przepiją”. Tego typu opinie trudno oceniać w kategoriach innych niż – jak nazywa to klasyczna literatura przedmiotu – „przesądy klasy średniej”. Równie kuriozalne jest wytykanie, że pieniądze te dostaną także bogaci rodzice. Jedyna skuteczna polityka socjalna, realnie wspólnototwórcza lub stabilizująca więzi społeczne, to polityka powszechna. Wszyscy płacimy na zabezpieczenia społeczne, wszyscy mamy do nich prawo.
Prowadzenie efektywnej polityki społecznej nie jest zadaniem łatwym. Z pewnością nie jest czymś na miarę umysłów liderów Prawa i Sprawiedliwości. Niemniej, wszystkim umknął chyba największy paradoks tego spektaklu, a mianowicie fakt, iż obawy krytyków programu oraz nadzieje jego zwolenników mają wspólny mianownik – opór przed działaniami kolektywnymi oraz wiara w indywidualizm. A wszystko przy jednoczesnym fałszywym epatowaniu kolektywistyczną propagandą. Myślenie to doskonale wyraził Andrzej Duda, który przed podpisaniem ustawy wprowadzającej program „Rodzina 500 plus” powiedział: „To właśnie jest wzorzec najlepszy – to, że państwo pomaga rodzinom w wychowaniu dzieci. Nie zastępuje rodziny w wychowaniu, nie narzuca rodzicom modelu wychowania dzieci, nie wymusza, w jaki sposób mają swoje dzieci wychowywać”. Podmiotem polityki znów nie jest społeczeństwo, tylko „rodzina” i to taka „która wie najlepiej”; tylko taka zasługuje na wsparcie. Państwo daje wprawdzie 500 zł, ale też, w tym samym momencie, ostentacyjnie abdykuje.
To niezwykle ważna konstatacja, gdyż dopiero z tej perspektywy działania obozu rządzącego wydają się spójne. Promowany jest indywidualizm, a zwalcza się wszelkie przejawy kolektywizmu. Jeżeli już się go używa jako dźwigni, to tylko wysoce selektywistycznie. Koncesjonowanie wspólnotowości, nawet poprzez bezpośrednie budżetowe wypłaty pozorujące politykę socjalną, to nie – jak chciałby tego wielu przeciwników PiS – „socjalizm”, to nawet nie socjaldemokracja. Aby można było użyć choćby ostatniego z tych dwóch pojęć, program powinien przewidywać wypłatę 500 zł z tytułu wychowywania dziecka, niezależnie od majętności i innych parametrów gospodarstwa domowego, w którym jest ono realizowane, w preferowany przez opiekunów prawnych sposób, konkretnego dnia miesiąca, bez żadnych formularzy, zgłoszeń i ceregieli, a za to z bonusem w dzień urodzin. Tymczasem PiS używa tej populistycznej dźwigni wyłącznie do tego, by wyodrębniać ze społeczeństwa sprzyjające sobie grupy; być może awansują oni kiedyś do miana Polaków najlepszego sortu.
Ideologicznie, zupełnie fałszywie, uznaje się w Polsce, że to rodzice wiedzą najlepiej, co ich dzieciom jest potrzebne: zarówno wydając 500 złotych jak i podejmując decyzję o (nie)posyłaniu sześciolatków do szkół. Faktycznym przesłaniem takich działań nie jest żadna pomoc, tylko systematyczne dezawuowanie instytucji państwa oraz systemu, który powinny nadzorować. W ostatecznym rozrachunku jest to kolejny instrument wprowadzający, tylnymi drzwiami, skrajnie indywidualistyczny model forsowany przez amerykańską skrajną prawicę, w którym to rodzice mogą np. sami uczyć swoje dzieci. Zza 500 plus spoziera Janusz Korwin-Mikke, którzy od lat powtarza, że dzieci są własnością rodziców.
[crp]