Minister spraw wewnętrznych i administracji, Joachim Brudziński, który jednoznacznie pozytywnie wypowiedział się na temat interwencji policji w Lublinie, jest na celowniku prawicowych ekstremistów.
Szef MSWIA zaaprobował działania policji w Lublinie, ochraniających tamtejszy Marsz Równości, który miał miejsce 13 października. Mimo wielokrotnych prób zaatakowania i zakłócenia Marszu, policja jednoznacznie i stanowczo reagowała na agresję środowisk związanych z polskimi nacjonalistami. Zatrzymano kilkadziesiąt osób, używano gazu i kajdanek. Nie używano broni. Brudziński napisał na swoim koncie na Twitterze, że jeżeli w przyszłości miałoby dojść do ataku na legalna demonstrację (a taką był Marsz Równości), to dowodzący akcją zabezpieczenia policyjnego „musieliby szukać sobie nowej pracy”.
To jednak wystarczyło, by środowiska przeciwne Marszowi Równości dały wyraz swojej agresji i frustracji, że państwo stanęło tym razem w obronie prawa środowisk lewicowych do demonstrowania swoich przekonań. Minister został zwyzywany i oskarżono go o wydanie zgody na użycie broni gładkolufowej podczas Marszu Równości.
Policja zaprzeczyła, by użyto broni, a z relacji osób obecnych na demonstracji również nie wynika, by takie sytuacje miały miejsce.
Nie wiem czyj to jest elektorat, ale każdy kto atakuje kamieniami, butelkami, racami , petardami @PolskaPolicja musi wiedzieć, że będzie potraktowany tak jak potraktowana została dziś chuliganeria w Lublin. A gumowa amunicja to #fejknews https://t.co/JpmFG2Bbz0
— Joachim Brudziński (@jbrudzinski) 13 października 2018
Wprawdzie minister czym prędzej starał się poprawić swój wizerunek w oczach środowisk nacjonalistycznych, obiecując, że policja będzie interweniować też w przypadku naruszeń prawa z lewej strony: „Lewica również dostrzegła moje bezeceństwa, gdyż zapowiadam identyczną reakcję policji na przejawy każdej chuliganerii, tej lewackiej również”. To oczywista próba zachowania resztek prawicowej twarzy, ponieważ w Lublinie ze strony Marszu Równości agresji nie było.
Atakujący ministra prawicowi ekstremiści sugerują, że policja bezzasadnie przejawiła agresję i używała środków przymusu bezpośredniego, ponieważ kontrmanifestanci mieli zachowywać się spokojnie. To nieprawda, ponieważ właśnie bezpośrednia obserwacja pokazała, że gdyby nie interwencje policji i rozdzielanie dwóch manifestacji, mogłoby dojść do tragedii, ponieważ środowiska nacjonalistyczne były agresywne werbalnie i czynnie, łącznie z atakiem na policjantów, uczestników Marszu Równości i dziennikarzy.
Wart jest poparcia w tym wypadku minister pisowskiego rządu, jeżeli stoi na straży zapisów konstytucji i wolności obywatelskich, nawet jeżeli to wyjątek potwierdzający regułę.