Zapowiadało się na to od tygodni, w końcu dokonało się po wstąpieniu w wyborcze szranki Rafała Trzaskowskiego. Kandydat lewicy został kompletnie znokautowany.
Nie mogło być inaczej, bo elektorat Trzaskowskiego woli właśnie jego, a na Biedronia był skłonny częściowo głosować, gdyż akurat nie było lepszego dżemu. Posągowa Kidawa-Błońska była jakościowym ekwiwalentem Dudy w tych wyborach – nie miała żadnych zalet. Ci wyborcy Trzaskowskiego, którzy byli gotowi na nią głosować z zaciśniętymi zębami i chwytając się za nos niknęli w oczach. Teraz KO podała im w końcu ich naturalnego kandydata – Trzaskowski znakomicie nadaje się na wybranka uważających się za pięknych, mądrych i fajnych. Jest bardziej przystojny od Biedronia, rządzi Warszawą i na dodatek nie musi mówić o biedzie, więc nie przyprawia zakochanego w sobie miejskiego lalusiostwa o jakieś dysonanse i etyczne rozterki. Robert Biedroń stał się, wobec udziału Trzaskowskiego w wyborach, kompletnie niepotrzebny.
Oczywiście, rację ma mój redakcyjny kolega Piotr Nowak, gdy pisze, że należy docenić program, z jakim Biedroń próbował iść do wyborów. Bądź co bądź, przy wszystkich wadach Roberta Biedronia, którego osobiście podejrzewałem o bardzo umiarkowaną lewicowość i to tylko przez chwilę (było to dawno temu, u zarania wieku), to stało się tak, że jego polityczne propozycje są w tych wyborach merytorycznie jedynymi, które potraktować można jako do przyjęcia, a miejscami nawet jak pożądane. Klęska bierze się z tego, że nie ma do kogo tych postulatów wygłaszać.
Lewica nie zbudowała sobie żadnego środowiska i w ogóle do tego nie dąży, dlatego będzie zawsze przegrywała; chyba, że na jakimś etapie wyłoni się osoba lub grupa osób, które zdołają ten paradygmat zmienić. Póki co – nic tego nie zapowiada.
Po pięciu latach fioletowego recyklingu idei lewicy systemowej i zupełnym bankructwie hasła „inna polityka jest możliwa” partia Razem praktycznie przestała istnieć. Jej aktywność sprowadza się do drażnienia apologetów III RP na Twitterze i publikowania masowo lajkowanych infografik na Facebooku. Było to przez jakiś czas bardzo fajne i wielu fajnych Polaków i fajnych Polek cieszyło się, gdy woźna polskiego internetu Anna Mierzyńska czy głupiejący z frustracji Tomasz Lis dostawali skrętu kiszek. Mnie także było wesoło, choć nie poczuwam się do żadnej fajności. To jednak nie jest polityczny kapitał, ani społeczne zaplecze. To tylko PR. Całkiem niezły, ale tylko PR.
W tym kontekście uważam, że redaktor Nowak nie ma jednakowoż racji suponując, jakoby centralnym problemem, jeśli chodzi o udział Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich, były jakieś słabości wizerunkowe. Myślę, że „delikatnie mówiąc, nie porwał społeczeństwa” nie dlatego, że został źle obstalowany, tylko dlatego, że jest politycznym ignorantem. Nie odmawiam mu pracowitości, uporu i chęci, ale to nie jest lider lewicy! Biedroń politykę widzi tak samo jak Trzaskowski i jego wyborcy – głównie jako podział na elegancję i obciach, na wykształciuchów w garniturach i ciemnogród w gumofilcach. On nie rozumie, że to nie na tym polega lewicowość. Rzesza bałwanów, którzy udają zainteresowanie sprawą publiczną, ale nie rozumieją różnicy między estetyką i polityką, chętniej zawierzy ciągłość trwania swojej mierności Trzaskowskiemu, a nie Biedroniowi, który jednak czasem stawia jakieś niewygodne dla nich kwestie.
Mało tego, ani Biedroń, ani jego polityczne zaplecze nie mają za grosz wyczucia klimatu. Od kiedy udało im się zdobyć reprezentację parlamentarną, wszyscy tańczą grzeczne oberki przerywane od czasu do czasu mikro-diatrybami posła Macieja Koniecznego. Najnowsza inicjatywa, tzw. „okrągły stół”, bodaj najbardziej symbolicznie pokazała, jak bardzo parlamentarna Lewica nie pojęła, że od lat w Polsce rząd dusz trzyma ten, kto podważa wszystko i mobilizuje do krucjaty czy to przeciwko „układowi”, czy „systemowi”. PiS robił to fałszywie i nieudacznie, ale mimo to zwycieżył. Teraz robi to Konfederacja i związane z nią media. Lewica – w żadnym wypadku. Gdy oglądałem Adriana Zandberga zachwalającego „okrągły stół”, osłupiałem. „Do kogo ten człowiek mówi?” pytałem sam siebie. No cóż, mówił do pięknych i mądrych, do tych, którzy teraz pójdą głosować na Trzaskowkiego. Bo PO może jest takie sobie, ale Trzaskowski jest wszystkim tym czym każdy w PO chciałby być – jest fajny i może się podobać, może imponować pretensjonalnym głupkom, z których składa się spora część polskiego aktywnego elektoratu.
Wobec tych okoliczności pytanie postawione przez redaktora Nowaka o sens podmiany kandydata lewicy jest celowe i jednym nadającym się do tego kadrowcem jest Włodzimierz Czarzasty. Spekulacje o rzekomej charyzmie Zandberga to poznawcza pomyłka. Koń jaki jest każdy widzi. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zaś będzie po prostu żeńskim ekwiwalentem Roberta Biedronia.
Niestety, Czarzasty może przemówić li tylko do tak zwanego „twardego elektoratu” SLD – jest to gatunek wymierający lub niemal wymarły. Przełomu jeśli chodzi o wynik raczej nie będzie. Zresztą nawet jakiś wyobrażony idealny kandydat lewicy nie bardzo ma do kogo mówić. Lewica nie ma swojego ośrodka, nie ma masowej partii, nie ma – co najważniejsze – mediów. Owszem, jest lewicowe medium pod tytułem Portal STRAJK, ale cieszy się ono nie tyle zerową uwagą przedstawicieli klubu Lewicy, co ich aktywnym désintéressement. Ich idealnym medialnym partnerem pozostaje Gazeta Wyborcza i jej klony. Do dziś nie pojęli tego, że GW jest środowiskiem lewicy wrogim.
Jeśli ktoś nie odróżnia wroga od sojusznika, to lepiej, żeby się nie zabawiał w politykę. To jest zajęcie dla ludzi dorosłych.
P.S. Od razu odpowiadam zastępowi osób, które zechcą mnie zbombardować pytaniem: „no dobrze, ale to co ma teraz lewica zrobić?”. Nie wiem, niech robią co chcą; sami sobie takiego niesmacznego piwa nawarzyli. Ja mogę co najwyżej napisać „a nie mówiłem?”. Ale nie zrobię tego, bo nie jestem małostkowy.