Obserwując główne media można dojść do wniosku, że przyszłość lewicy utknęła między Robertem Biedroniem “podgryzającym” elektorat PO i Nowoczesnej, a Barbarą Nowacką, która oficjalnie postanowiła iść do wyborów z liberałami. Tymczasem wyłania się powoli nowa oddolna siła społeczna, której na razie daleko do przebicia się i która w ogóle nie ma charakteru partii, stanowić jednak może zalążek przyszłego ruchu-wiatru w żagle polskiej lewicy. Nie ma nic wspólnego z politycznymi celebrytami traktującymi hasła równościowe jako trampolinę do kariery. Łączy zwykłe kobiety walczące z systemem o godne życie w ludzkich warunkach oraz ideowe aktywistki tworzące organizacyjne zaplecze.

To Socjalny Kongres Kobiet, który w pierwszą sobotę września zaprosił do debaty kandydatów ubiegających się o urząd prezydenta Warszawy. Nosiła tytuł “O dach nad głową – warszawianki vs. kandydaci” i dotyczył w całości mieszkaniowych problemów stolicy. Organizacja wydarzenia spoczęła głównie na barkach działaczek Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Pomagali związkowcy z Inicjatywy Pracowniczej.

Już w momencie powitania gości uwidocznił się podział zasadniczy: na stronę społeczną i jednoznacznie antyspołeczną. Pierwsza wyrażała się we wszystkim, co było dziś obecne na scenie Teatru Powszechnego, gdzie toczyła się dyskusja. Antyspołeczna to wszelki czynnik liberalno-burżuazyjno-jaśniepański, który nie miał dziś wstępu na salę. Przepraszam, formalnie rzecz biorąc wstęp miał, dostał szansę. Rafał Trzaskowski dostał zaproszenie, podobnie jak wszyscy pozostali kandydaci.

Jednak krzesło kandydata PO jako jedyne pozostało puste.

Było to smutne świadectwo rosnącego osamotnienia całej jego formacji w społeczeństwie wyczerpanym cynizmem liberałów. Trudno uznać, by odbywający się równocześnie konwent PO był usprawiedliwieniem – dlaczego występ u boku wodzów partii miałby być ważniejszy od rozmowy z mieszkankami stolicy, którą Trzaskowski chce zarządzać? Według prowadzącej Marii Burzy organizatorki zaproponowały zresztą Trzaskowskiemu nawet przesunięcie terminu całego spotkania, żeby mógł stanąć do dyskusji. Niepotrzebnie: nie wyraził cienia zainteresowania udziałem w ich wydarzeniu.

Patryk Jaki również się nie pojawił. Wnioskując z przebiegu dyskusji – miał po temu powody. Miał jednak tyle honoru, żeby przysłać w zastępstwie posła Lisieckiego z PiS, członka komisji weryfikacyjnej. Ten dosłownie wił się, by udowodnić przejęcie partii rządzącej palącymi problemami społecznymi stolicy. Nic to nie dało – kobiety z SKK i publiczność jasno dała mu do zrozumienia, że PiS jest częścią establishmentu, a poparcie partii rządzącej dla walki z reprywatyzacją jest tylko pozą w grze politycznej “na górze”.

  

 

Oprócz Lisieckiego w dyskusji wzięli ostatecznie udział Jan Śpiewak z koalicji Wygra Warszawa, Piotr Ikonowicz z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej i Justyna Glusman z Koalicji Ruchów Miejskich. Na uwagę zasługuje wyjątkowo trafiona formuła spotkania. Oparta została na kilku rundach pytań do kandydatów, zadawanych bezpośrednio przez ubogie kobiety tworzące bazę SKK. A one zwracały się do gości z pozycji osób obciążonych bagażem trudnego, czasem dramatycznego, doświadczenia w walce o byt materialny, przeciwko bezduszności urzędników i antyludzkiej polityce władz samorządowych.

Dyskusja polityczna przybiera zupełnie inny charakter, kiedy jej ramy nie są określane przez jakichś “oświeconych”.

Kiedy kierunek debacie nadają osoby opowiadające o swoim życiu w rozsypujących się kamienicach, zagrzybionych z powodu lekceważenia ze strony miasta, stających się dziś największym ogniskiem gruźlicy w Warszawie; o tym, że same muszą wykonywać w tych ruinach podstawowe czynności remontowe i ponosić gigantyczne koszty ogrzewania narzucane im przez ratusz; o tym, że te koszty wpędzają je w spiralę zadłużenia – wtedy odnajdujemy się nagle niemal w innej rzeczywistości, nieprzystającej kompletnie do sztampowych neoliberalnych formułek, całą winę za istnienie biedy zrzucających na samych biednych.

  
  

Ta formuła to metoda działania przyjęta przez Socjalny Kongres Kobiet na ich pierwszym tegorocznym forum, które miało miejsce w Poznaniu. SKK stawia na polityczną i organizacyjną aktywizację kobiet, by w oczach władzy, kapitału i mediów przestały uchodzić za bierne ofiary losu, którymi można swobodnie pomiatać.

Dlatego zdecydowanie to nie kandydaci biorący udział w dyskusji byli jej bohaterami, a kobiety z SKK i WSL.

Można w ten sposób było ujrzeć, jak zwykli ludzie odzyskują sprawczość, budują swoją podmiotowość polityczną i “wywołują do tablicy” polityków, a ci prześcigają się w propozycjach socjalnych i zapewnieniach o swej determinacji do rozprawienia się z mafijną strukturą okupującą od lat warszawski ratusz.

Przebieg dyskusji koncentrował się na dyskusji o sprawach, powiedzmy, techniczno-organizacyjnych. Jakim sposobem odzyskać stolicę z rąk deweloperów? Ile mieszkań komunalnych może rocznie budować miasto? Jaki rząd wielkości uznać za realny: dziesiątki, setki czy tysiące? Jakimi środkami administracyjnymi posłużyć się, by anulować długi bezprawnie naliczane lokatorom? Czy realne zatrzymanie reprywatyzacji i naprawienie wyrządzonych przez nią krzywd wymaga koniecznie ustawy, czy można to osiągnąć na poziomie samorządowym? Co zrobić z systemem ciepłownictwa, jak radzić sobie z dyktatem kapitalisty w postaci firmy Veolia?

Chyba po raz pierwszy debata wyborcza toczyła się przy takim poziomie zgodności dyskutantów w kwestiach socjalnych.

Nikomu nawet nie przyszło do głowy zająknąć się o tym, że los mieszkańców komunałek należy poprawić przez oddanie ich na pastwę “przedsiębiorców”.

Wszyscy na sali dobrze bowiem wiedzieli, że Warszawa znajduje się już w rękach tych “przedsiębiorców” i jest przez nich bezceremonialnie grabiona w porozumieniu z ratuszem, a koszty dogorywającego zasobu komunalnego i socjalnego przerzucane są na osoby, które z przyczyn zupełnie obiektywnych nie są w stanie im sprostać. Gdy głos zabrała kobieta, która na własnej skórze doświadcza złodziejskich sztuczek czynszowych stosowanych przez samorządy, i oznajmiła wprost: “Żeby dostać mieszkanie od miasta trzeba być biednym, a żeby się w nim utrzymać, trzeba być bogatym”, nikt nie był na tyle bezczelny, by rzucić liberalne hasło o cięciu wydatków socjalnych. Zbyt oczywiste stawało się, że to biedni utrzymują to miasto – kosztem zrujnowanego zdrowia, czasem życia.

  

W tej sytuacji debata zaczęła zmierzać w kierunku licytowania się na radykalizm obietnic. Jan Śpiewak twierdził, że jako prezydent może doprowadzić do wybudowania 50 tys. mieszkań w ciągu pięciu lat. Liczba ta spotkała się z ironiczną uwagą Ikonowicza, że “można obiecać nawet prom kosmiczny z Centrum na Pragę”. On sam uznał propozycję za nierealną, choć przyznał: głód mieszkaniowy jest taki, że aby sprostać potrzebom mieszkańców bez zdolności kredytowej należałoby budować i 100 tys. lokali rocznie. Lider RSS radził zwiększyć dostępność mieszkań przez sięgnięcie po to, co już jest: jego zdaniem każde mieszkanie, które stoi puste przez co najmniej rok, powinno się po prostu zająć, “zeskłotować” – jak ujął wprost. Glusman ograniczyła się do deklaracji bardziej zachowawczych: stawia na remont zasobów, które nie nadają się do użytku, bo do takiego stanu doprowadziła je administracja Hanny Gronkiewicz-Waltz. Akceptuje jednak sprzedaż części ruder, by zysk z nich przeznaczyć na remont reszty. Taki był pułap liberalizmu osiągalny w sobotniej debacie.

Śpiewak pierwszy błysnął postulatem renacjonalizacji SPECu,

czyli odebrania sieci ciepłowniczej z rąk Veolii, która odmawia nowych przyłączy, bo ich budowa się firmie nie opłaca. Dyskutanci ogólnie się z tym zgadzali i mowa była głównie o wykupie zakładu. W toku dyskusji z publicznością okazało się jednak, że prywatyzacja SPECu w stolicy nastąpiła faktycznie bezprawnie, należałoby ją więc w zasadzie tylko anulować.

Lisiecki chętnie przytakiwał. Jako człowiek PiS-u musiał jednak stawić czoła poważnej krytyce: posypały się na niego gromy za to, że partia rządząca zamiotła pod dywan sprawę ustawy reprywatyzacyjnej. Wykręcał się na wszelkie sposoby od odpowiedzi na pytania o dalsze losy projektu Jakiego. Ludzie zdyskwalifikowali go ostatecznie, skandując zbiorowo: “Ustawa, ustawa!”

  

Konsensus socjalny był pełen. Organizatorkom udało się dokonać rzeczywistego wyłomu w dyskursie publicznym. Niestety relacji nie prowadziły żadne mainstreamowe media. Lecz właśnie z tego powodu trudno im się dziwić – dla większości redakcji sytuacja ta byłaby niestrawna. Trzaskowski nie miał w tej dyskusji w zasadzie czego szukać. Gdyby się pojawił, zostałby dosłownie rozniesiony.

Kiedy spotkanie się zakończyło, działaczki z SKK i WSL padły sobie w ramiona, ciesząc się z powodzenia debaty i z roli, jak im w niej przypadła. Kiedy rozmawiałem później z jedną z nich, Iwoną Tereszczuk, przyznała, że wszystkie czuły wielką tremę przed dyskusją, bo była to dla nich nowość.

– Musiałyśmy stanąć przed zawodowymi politykami. Dla nich to jest normalka. A my? Nie jesteśmy żadnymi ekspertkami, nie wiedziałyśmy, czy uda nam się dobrze wypaść.

Ale czułyśmy, że nie miałyśmy wyjścia, nasza sytuacja życiowa nas do tego zmusza.

Rzeczywiście. Pani Iwona, lokatorka mieszkania komunalnego, wpędzona w pętlę długu przez niebotyczne koszty elektrycznego ogrzewania, jakie narzuca jej miasto, opowiadała zawodowym politykom, jak żyje. Zimą, z powodu niedogrzania mieszkania, wozi pranie do matki, żeby tam wyschło. Nie ma innego wyjścia.

Z pełnym przekonaniem zapewniłem, że wszystkie wypadły doskonale, zrobiły wrażenie zdecydowanych i pewnych siebie. Podziękowała, zaznaczając, że bardziej niż na wizerunku zależy jej na rozwiązaniu rzeczywistych problemów materialnych. Ona i jej towarzyszki z WSL nie zamierzają się poddawać. Same cieszą się już poczuciem sprawczości. Połknęły bakcyla “działactwa”, a teraz zaszczepiają go innym. Działają już w radach osiedlowych, aktywizując sąsiadów. Myślą o tym, żeby wywrzeć zbiorowy nacisk na Veolię w sprawie podłączenia sieci ciepłowniczej.

– Trzeba działać razem, wspólnie, inaczej nie ma sensu – mówi Iwona Tereszczuk. I ma rację. Dobrze rozumie, że tylko oddolny nacisk może podziałać na “tych na górze”. Podkreśla, że nie wierzy politykom. Cieszy się, że dziś jej słuchali, że się zgadzali. Nie wie jednak, czy są szczerzy. Wierzy za to w swoją organizację i w sens aktywizmu.

To oczywiste dla Marii, działaczki WSL, która przez ostatnie dni była pochłonięta organizacją debaty: – Jeszcze pół roku temu te kobiety same, nawet w minus dwudziestu stopniach, latały po klatkach i namawiały do samoorganizacji. Dziś jesteśmy w innym miejscu i walka się dobrze rozwija – mówi. Jest zadowolona z wyniku wspólnej pracy i dumna z pozostałych dziewczyn. Tylko poważnie zmęczona. Napisała mi to późno w nocy, bo musiała odespać.

* * *

Ostatnio kilkukrotnie zdarzało mi się podkreślać, że lewica, żeby w ogóle zaistnieć w Polsce jako siła polityczna, musi na dobre pożegnać się z mainstreamem i całym establishmentem, a odnaleźć nową drogę do społeczeństwa, gdzie będzie mogła je oddolnie zmieniać. Inna zmiana społeczna nie jest możliwa. Nie da się rozmontować systemu zorganizowanego wyzysku i zinstytucjonalizowanej podłości narzędziami samego systemu.

Wydarzenie, do którego doszło w Teatrze Powszechnym, jest ważne nie tyle jako debata wyborcza, co właśnie jako krok na drodze do zmiany społecznej.

Dyskusja, toczona na sali nabitej ludźmi, zgromadziła społeczny przekrój Warszawy: od wiekowych pań, które na pewno nie odpuszczają niedzielnej mszy w kościele, po wytatuowanych wege-cyklo-gender-anarcho-lewaków, którymi straszy prawica. Ba, pojawił się sam Jan Zbigniew Hrabia Potocki, który na YouTube utrzymuje, że jest prawowitym królem Polski.

Dominowali ludzie zupełnie zwykli, żadna “klasa średnia” – osoby sytuujące się zdecydowanie na dolnych szczeblach drabiny społecznej. Połączyło ich poczucie kryzysowej sytuacji mieszkaniowej w Warszawie, potrzeba szczerej zaangażowanej dyskusji na ten temat oraz wielka chęć dociśnięcia polityków, tych “na górze”.

Żeby dokonać w przyszłości równościowego przełomu i kroku naprzód w kierunku społeczeństwa wolnego od bata dzierżonego przez “niewidzialną rękę rynku”, lewica musi być wśród tych ludzi. Mówić do nich ich językiem o problemach dla nich fundamentalnych, kształtujących ich życie. Tak jak robi to WSL i Socjalny Kongres Kobiet. Nie patrzmy na Biedronia, Nowacką, nie patrzcie na tych kandydatów stających do wyścigu o władzę w Warszawie. Patrzmy na te kobiety z komunałek i aktywistki codziennie poświęcające się żmudnej pracy na ich rzecz. Dzięki nim nadejdzie zmiana.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

„Twierdza Chiny. Dlaczego nie rozumiemy Chin”

Ta książka Leszka Ślazyka otworzy Wam oczy. Nie na wszystko, ale od czegoś trzeba zacząć. …