Tak nieraz już bywało. Fundusze spekulacyjne, zwane elegancko „inwestycyjnymi”, wpompowały oszczędności światowych rentierów, aby ożywić chińskie giełdy papierów wartościowych. Wzrosty cen chińskich akcji zachęciły też chińskich rentierów, spekulantów i przeróżnych złodziei do kupowania ich. Ceny akcji rosły, zachęcając kolejnych do kolejnych zakupów. Tak żarło przez osiem ostatnich lat. I każdy rozsądny spekulant giełdowy czuł, że spadki niebawem być muszą. Ale żądza dalszych zysków przesuwała termin sprzedaży akcji, czyli konsumowania nagromadzonych przez ostatnie lata zysków.
Pierwsze chińskie giełdowe spadki zaczęły się jeszcze w lipcu. Rząd chiński spróbował je powstrzymać dwoma sposobami. Zakazał państwowym inwestorom sprzedawania posiadanych akcji. Zakaz także pracownikom sektora państwowego – pod groźbą utraty kierowniczych stanowisk lub wywalenia z pracy. Jednocześnie podległym sobie instytucjom nakazał kupowanie wyprzedawanych przez spekulantów akcji, co kosztowało chiński budżet około 200 miliardów USD. Jeszcze na początku sierpnia wydawało się, że takie pionierskie połączenie administracyjnego bata z interwencyjnymi zakupami może poskromić globalne „rynki”. Uczynić coś, czego żadnemu rządowi dotychczas się nie udało. Bo to „rynki” zwykle kręcą rządami na tym świecie.
Ale w tym samym czasie do Pekinu dotrzeć musiały dane potwierdzające spadkowe tendencje chińskiej gospodarki. Nadal opartej na eksporcie tanich towarów – współczesnego chińskiego opium dla konsumenckich ludów na całym globie. Ponieważ już wcześniej Japonia zdewaluowała swą walutę, a Unia Europejska osłabiła euro, to i rząd chiński postanowił przerzucić część kosztów spowolnienia swej gospodarki na światowych partnerów. I 11 sierpnia zdewaluował juana, aby uczynić eksport chińskich towarów jeszcze tańszym.
Tańszy juan to jednocześnie droższy import. Chiny importują około 11 procent światowej ropy naftowej, 57 procent miedzi i prawie 70 procent rud żelaza. Droższy import ograniczy chińskie zakupy surowców i dóbr konsumpcyjnych. Ta przykra dla światowych importerów wiadomość, połączona z prognozami spowolnienia wzrostu chińskiej gospodarki, wywołała spekulacyjną panikę na chińskich giełdach i spadki na pozostałych.
Co będzie dalej?
Spekulanci podliczą zyski, drobni ciułacze zapłaczą nad stratami. Biliony dolarów, jakie fundusze wycofały z chińskich giełd, nie wyparowały w kosmos. Wrócą niebawem na inne, okrzyknięte przez analityków „wschodzące” rynki. Chińskie spadki giełdowe zapewne okażą się kolejną „korektą” na „rynkach”. Tyle, że w gigantycznej, chińskiej skali.
Dewaluacja juana podsyci obecną już „cichą” wojnę walutową. Na dewaluacji straci wiele firm światowych, polskich już mniej. Na pewno KGHM i przedsiębiorstwa kooperujące z europejskimi firmami motoryzacyjnymi. Tym razem będziemy beneficjentami naszego chronicznego deficytu handlowego z Chinami.
Stracą też na wartości akcje KGHM-u. To grozić może próbami ich wykupu, utraty resztek kontroli nad tym przedsiębiorstwem przez skarb państwa polskiego. Spadki na warszawskiej giełdzie wywołane chińską korektą obniżą też wartość Otwartych Funduszy Emerytalnych.
Wbrew pobożnych oczekiwaniom niektórych polskich publicystów i analityków – chińska gospodarka jeszcze się nie zawali. Droższy import wymusi tam racjonalizację produkcji i wzrost zakupów chińskich produktów. W sferze polityki wzrost nacjonalizmu gospodarczego i ukrytego protekcjonizmu.
Podobne nacjonalistyczne i protekcjonistyczne praktyki nasilą się w „wolnorynkowych” gospodarkach państw Zachodu.
Światowi inwestorzy będą dalej zjadać drobnych ciułaczy, a nawet podgryzać siebie.
Czy kolejny już kryzys finansowy wywołany przez „niewidzialne ręce wolnych rynków” doprowadzi do prób złapania owych „rynków” za te kręcące ręce? Próby dania im po łapach?
Może powstanie kilka ciekawych książek.
I tyle.