Mateusz Morawiecki ponownie zatrudnił w KPRM „specjalistów od PR-u”, którzy odeszli z Kancelarii 10 miesięcy temu. W międzyczasie realizowali za państwowe pieniądze kampanię „Sprawiedliwe sądy”. W tym celu powołali do życia spółkę, łamiąc prawo antykorupcyjne. Mają na głowie prokuraturę, ale premier stwierdził, że to właśnie z ich usług będzie teraz korzystał. Będą odpowiadać za komunikację.

W Prokuraturze Okręgowej w Warszawie toczy się sprawa w związku z działalnością spółki należącej do Anny Plakwicz i Piotra Matczuka.  Jej szefowie, specjaliści od PR-u mieli złamać zapisy ustawy antykorupcyjnej, co stwierdziło CBA (był też w tej sprawie wniosek o zbadanie sprawy do ABW – podpisała go Beata Kempa – wówczas, we wrześniu 2017 roku kierująca Kancelarią). Wszystko wskazuje na to, że dwoje PR-owców wykorzystało lukę w prawie antykorupcyjnym, by polityczną kampanię rządu PiS – „Sprawiedliwe Sądy”, zrealizować prywatnymi rękami. Na czym polega sprawa?
Oto wyjaśnienie w kilku słowach:

A tu nieco obszerniejsze:

Dwoje specjalistów odeszło z Kancelarii Premiera (gdzie byli zatrudnieni na państwowych etatach w Departamencie Obsługi Medialnej oraz Centrum Informacyjnym Rządu) w maju 2017 roku. Tydzień przed odejściem założyli spółkę – po to, by później pod jej sztandarem realizować projekt „Sprawiedliwe Sądy” – bajecznie drogą kampanię PiSu, której koszt w sumie wyniósł 19 mln zł (według danych Polskiej Fundacji Narodowej).

Spółka dwojga fachowców – „Solvere”, zawarła kontrakt właśnie z Polską Fundacją Narodową Macieja Świrskiego i nieźle na tym skorzystała. Świrski wystawił im faktury o łącznej wartości 1,2 mln zł, choć przekonywał, że zapłacił im tylko 240 tys. Zdemaskowali go jednak dziennikarze Onetu. Pieniądze, które przekazywał firmie, były państwowe – bo na działalność PFN, mającej rzekomo dbać o polską markę za granicą, zrzucają się Spółki Skarbu Państwa.  Podczas kampanii specjaliści z branży dziwili się niezwykle dużym kosztom „Sprawiedliwych Sądów”, a także temu, iż realizację powierzono jakiemuś nowemu, tajemniczemu podmiotowi, nieznanemu w środowisku. Samą kampanię zgodnie uznano za gniot, ale nie o tym mowa.

Spółka miała krótki żywot – zrealizowała kampanię i teraz znajduje się w likwidacji, a fachowcy niezależnie wracają pod skrzydła KPRM. CBA stwierdziło jednak, że w maju 2017 doszło do złamania przepisów, gdyż fachowcy zarejestrowali działalność gospodarczą jeszcze będąc na etatach u premier Szydło. Biuro przekazało sprawę do prokuratury, gdzie toczy się postępowanie.

Obecna obsada KPRM nie widzi problemu, ponieważ wtedy, kiedy sprawę do CBA zgłoszono, Kancelaria nie mogła wyciągnąć żadnych konsekwencji, bo PR-owcy nie byli już jej pracownikami. Za złamanie ustawy antykorupcyjnej państwowy pracodawca ukarać może bowiem… zwolnieniem.

Również na granicy etyki jest ponowne zatrudnienie tych ludzi w KPRM. Formalnie prawa się w ten sposób nie łamie, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że powołana przez nich firma słup służyła tylko temu, aby ich rękami zrealizować drogą kampanię, nie wydając na to ani partyjnej kasy PiS, ani funduszy z KPRM.

Michał Dworczyk, szef KPRM i możliwy kandydat PiS na prezydenta Warszawy, nie dostrzega wątpliwości CBA. – Mówimy tu naruszeniu administracyjnym, a nie antykorupcyjnym. Tu nie było mowy o żadnym ukrywaniu swojej firmy podczas pracy w urzędzie. Firma była w tym czasie w organizacji, nie podejmowała, żadnych działań gospodarczych – twierdzi polityk Prawa i Sprawiedliwości.

Specjaliści od marketingu politycznego są przekonani, iż za 19 mln zł można zrealizować całkiem przyzwoitą kampanię prezydencką.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. No przecież po to są swoi, by móc się nakraść. A że kradną państwowe? Przecież to niczyje.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Koalicji Lewicy może grozić rozpad. Jest kłótnia o „jedynkę” do PE

W cieniu politycznej burzy, koalicja Lewicy staje w obliczu niepewnej przyszłości. Wzrasta…