Konstanty Radziwiłł, którego można za wiele rzeczy słusznie nie lubić – np. za stosunek do kobiet i praw reprodukcyjnych – proponuje dzisiaj w Polsce rewolucję, której rozmiarów i skutków nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Chce rezygnować z systemu ubezpieczeniowego na rzecz finansowania służby zdrowia z budżetu państwa, z podatków. Do takiej służby zdrowia mieliby dostęp wszyscy. Zapowiada też, że wydatki na leczenie zwiększyć się mają z 4 do 6 proc. PKB.
Problem braku ubezpieczeń zdrowotnych jest jednym z najbardziej wypychanych z debaty publicznych realnych zagrożeń dla życia i zdrowia milionów ludzi. W teorii takie zjawisko nie powinno istnieć – pracowników powinien ubezpieczać pracodawca, a bezrobotnych – Urząd Pracy, studentów – uczelnia albo rodzice; jeśli ktoś jest poza systemem, można się ubezpieczyć samodzielnie (płacąc wcześniej „karę” za okres bez ubezpieczenia). Tyle, że jeśli 6 proc. Polaków – 2,5 mln ludzi – nie ma dostępu do świadczeń, oznacza to, że system nie działa. Zresztą widzą to wszyscy poza Polakami – w najnowszym raporcie OECD o zdrowiu zwraca się uwagę, że dostęp do opieki zdrowotnej w Polsce nie jest powszechny. Wiem, jak się żyje bez ubezpieczenia, żyłam tak wiele lat. Wiem, jak to jest być skazaną na prywatne wizyty w sytuacji, w której już naprawdę musisz iść do lekarza – chociaż naprawdę nie masz nic wspólnego z tymi zamożnymi ludźmi, którzy korzystają na co dzień z LuxMedu. Żyć w strachu, że kiedy stanie się coś poważnego, złamiesz nogę, będziesz mieć wypadek, zachorujesz na raka – nie masz szans, nie będzie cię stać na to, by się leczyć.
2,5 mln ludzi nie ma dostępu do badań ani do profilaktyki – oczywiście, w nagłej sytuacji ubezpieczenie często daje się „załatwić”, choćby w nieszczęsnym urzędzie. Ale nowotwory czy choroba wieńcowa nie zaczekają. Służba zdrowia, zamiast oferować wszystkim kobietom mammografię, woli te nieubezpieczone leczyć później na raka piersi; zamiast badać poziom cholesterolu, jeździć karetką do zawałów. Nie trzeba tłumaczyć, że koszty profilaktyki są dużo niższe niż leczenia – koszty tylko ekonomiczne, nie mówiąc o ludzkich. Jeśli już jesteśmy przy pieniądzach – samo sprawdzanie, czy pacjent ma ubezpieczenie, tworzenie skomplikowanych systemów elektronicznych, które tylko temu służą, to miliony złotych. Obsługa petentów urzędów pracy, z których duża część przychodzi przecież tylko po świstek, to kolejne wydatki – wolimy płacić za to niż za to, żeby każdy mógł iść do lekarza. Proponowana zmiana jest głęboko racjonalna na każdym poziomie.
Jak wspomniałam – nie znoszę Konstantego Radziwiłła. Decyzję dotyczącą leczenia niepłodności uważam za skandaliczną i szkodliwą, podobnie będzie pewnie z wieloma innymi, które minister prawdopodobnie podejmie w ciągu najbliższych lat czy miesięcy. Nie wiadomo też, czy opisywana reforma nie zostanie wyłącznie w sferze obietnic i propozycji, jak obniżenie wieku emerytalnego czy darmowe leki dla seniorów. Ale tak, jak trzeba wiedzieć, kiedy być krytycznym i pluć na władzę, która daje nam do tego dostatecznie wiele powodów, tak nie można zaniedbać momentów, kiedy należą się jej nieśmiałe, pełne nadziei oklaski.
[crp]