Trwa miesiąc miodowy Kościoła i partii rządzącej. Miłosne trele wypełniają katolickie media. Obie strony prześcigają się w dowodach zaangażowania i prezentach poślubnych. Jednak jest więcej niż pewne, że lada chwila szczęście oblubieńców może runąć pod ciężarem wzajemnych niespełnionych oczekiwań.
Póki co obowiązuje myśl przewodnia zwerbalizowana na urodzinach Radia Maryja: „każda ręka podniesiona na Kościół to ręka podniesiona na Polskę”. No, chyba że ręka ta dzierży pieniądze. Dużo pieniędzy. Na przykład 160 mln zł rocznie – bo tyle zaplanowano w ramach ustawy budżetowej PiS. Do 2018 r. Kościół pochłonie 500 mln zł z państwowej kasy. Na Światowe Dni Młodzieży w Krakowie z naszych kieszeni wyjęte zostanie 180 mln zł – w tym 80 wyjąć trzeba było z puli przeznaczonej na ubezpieczenia społeczne – oczywiście nie na ubezpieczenia księży. Na nasze, świeckie. Na Fundusz Kościelny, czyli składki kapłanów, zrzucimy się z naszych składek tak samo jak w ubiegłym roku – na 118 mln zł. Zrzucimy się my wszyscy – rowerzyści, wegetarianie, wyznawcy energii odnawialnej w miejsce zmartwychwstania brodatego gościa, który wyglądał jak Zandberg.
Sugestią, że Funduszu Kościelnego żadna siła nie ruszy i pasożytowanie na państwie nadal będzie słuszne i zbawienne, a ŚDM ociekające bajerami, PiS usiłuje kupić sobie przychylność swojej czarnej oblubienicy i – na jakiś czas – zamknąć jej usta. To się jednak zwyczajnie nie uda. Nie pomoże nawet przemycanie gdzie się da słówka „chrześcijański” – na przykład w odniesieniu do nowej linii programowej mediów rządowych, tfu, publicznych.
PiS zdaje się przejawiać krótkowzroczność i naiwność, która dziwi w przypadku tak wytrawnego gracza. Kaczyński nie jest bowiem zakochanym studentem, wiążącym się miłosnymi kajdanami z Kościołem z własnej woli. To jedynie środek do celu. Ukochana zaś jest znaną modliszką, która nie pozwoli zamknąć sobie ust srebrnikami. Polski Kościół jest jak szarańcza pochłaniająca wszystko, co znajdzie się w jej zasięgu, żarłoczna, szczególnie rozsmakowana w poczuciu kontroli. Tajemnicą poliszynela jest fakt, iż deklaracja Beaty Szydło, że PiS nie będzie na razie forsował ustaw światopoglądowych, bardzo rozsierdziła mieszkańców czarnego lądu. W Episkopacie przygotowywany jest list do parlamentarzystów, w którym kościół domaga się rozprawienia z kwestią in vitro i „kompromisu aborcyjnego”. „Nasz Dziennik” czy niezłomny Tomasz Terlikowski już wypominają, że „z pola widzenia zniknęło zupełnie realne zabijanie dzieci”.
PiS będzie musiał tę daninę zapłacić, jeżeli szykuje się – a szykuje – na rządy, które potrwają dłużej niż jedna kadencja. Kościół będzie stał rządem niczym zrzędząca żona, grożąca mężowi wałkiem tak długo, aż on zmięknie, nie chcąc zostać narażonym na koszty rozwodu i bunt dzieciaków.
[crp]