Site icon Portal informacyjny STRAJK

Stewardessa, czyli sprzedawczyni. Samoloty Ryanaira zamieniły się w bazar

„Praca w Ryanairze jest równie elitarna, jak na kasie w Biedronce” – mówią pracownice irlandzkich linii lotniczych. O tym jak wygląda ich codzienna harówka opowiedziały trójmiejskiej „Gazecie Wyborczej”. Z relacji wyłania się obraz bezwzględnego wyzysku i degradacji standardów pracy.

Na pokładach Ryanair handel kwitnie / Wikimedia

Stewardessy to uśmiechnięte panie prezentujące działanie maski tlenowej i dbające o bezpieczeństwo pasażerów? W Ryanairze są obarczone głównie innymi obowiązkami, sprowadzającymi się głównie do handlu rozmaitą tandetą, sprzedawaną na pokładach wszystkich liniowych maszyn. Pracownice krążą z wózkami obładowanymi towarem przez niemal cały czas lotu. Zachęcają pasażerów do zakupu jedzenia, alkoholu, perfum czy kosmetyków. Ich praca jest poddawana kontroli i ocenie. – Nigdy nie chciałam być sprzedawcą. A dziś, jeżeli nie zaoferuję pasażerowi batona do herbaty, to inny pracownik lub tzw. tajemniczy klient może donieść na mnie przełożonemu. Nie liczy się atmosfera lotu, tylko to, że gdy zbieram śmieci, a pasażer oddaje puszkę po piwie, to powinnam zaproponować kolejne – mówi jedna ze stewardess w rozmowie z „Wyborczą”.

Pracownice alarmują, że ich obciążenie pracą handlową przekracza wszelkie granice rozsądku. – Sprzedaż powinna się kończyć, gdy podchodzimy do lądowania. My w tym czasie przygotowujemy kabinę. Sprawdzamy czy pasażerowie mają zapięte pasy, czy zasłonki okien są otwarte, podłokietniki opuszczone, stoliki złożone, bagaż odpowiednio schowany. Znam przypadek, gdy samolot nie wylądował, bo steward zamiast przygotowywać kabinę do ostatniej chwili sprzedawał – wskazuje pracownica irlandzkich linii.

Kierownictwo sieci tłumaczy, że osoby pracujące na pokładach nie są do niczego zmuszane, a ich zaangażowanie w sprzedaż zależy od własnej motywacji. Stewardessy tłumaczą jednak, że osiągnięcie pułapu normalnych zarobków jest możliwe wyłącznie w przypadku intensywnego zachęcania pasażerów do kupna oferowanych produktów. Do tego dochodzi rywalizacja pomiędzy zatrudnionymi. Członkowie personelu kłócą się o to, kto będzie mógł sprzedawać alkohol podczas danego lotu. To wpływa oczywiście negatywnie na atmosferę w pracy.

Dodatkowym problemem jest system wynagradzania czasu pracy. – Na ziemi nie dostaję ani grosza, tyle, że gdy lot jest krótki, więcej czasu spędzasz na ziemi. Nie mam żadnej gwarancji, ile godzin i czy w ogóle będę latała. W listopadzie każdy z nas ma zaplanowanych około 35 godzin lotów, czyli dostaniemy około 500 euro. Odejmij ZUS i okaże się, że za pracę w największej europejskiej linii lotniczej dostanę 1,7 tys. zł – tłumaczy pracownica Ryanaira w rozmowie z „GW”.

Exit mobile version