To trudne dni dla opozycji. Najpierw kompromitacja w Sejmie w towarzystwie słabiutkiej aktywności przed parlamentem, potem jeszcze bardziej kompromitujące tłumaczenia i ruchy robaczkowe partii nominalnie opozycyjnych żałośnie tłumaczących się przed rozsierdzonymi wyborcami, a przynajmniej ich częścią. Potem jakiś nieszczęśnik z KOD-u (nie pamiętam nazwiska, tak często odchodzą) przekonywał, że nieważne jakich głupot nawyczyniały partie liberalne trzeba na nie głosować tylko po to, by odsunąć PiS od władzy. Dzisiejsza dość anemiczna demonstracja (choć i tak bujnie rozkwitła w porównaniu z tą z 10 stycznia) zorganizowana przez ruchy społeczne i jedną partię, w której organizatorzy reklamowali się , że to oni są prawdziwą opozycją, nie była niczym innym jak tylko rozpaczliwym rzutem na taśmę w wyścigu o stygnącą popularność. Wszystkim z grubsza chodzi o to samo: odsunąć od władzy obecną władzę. Pełna zgoda. A dalej co? Bo nie wiem. Pardon, trochę wiem. Ma nie być Kaczyńskiego i jego ludzi, dzięki czemu otworzą się bramy raju władzy dla tych, co już byli. I ich pomagierów, których dzisiaj zachęcają do wspólnego frontu. I razem biorą to, czego tak pragną czyli władzę. I co będzie? Nic nie będzie.
Jeżeli wyżąć wodę z tekstów opozycjonistów urażonych w najboleśniejsze miejsce w ich organizmach czyli miłość własną, to wiadomo co będzie. Ma być tak jak wcześniej przed PiS-em tylko lepiej. Żadna z partii organizacji czy środowisk nie przedstawia żadnego programu, który daje choćby trochę nadziei, że proponują inny świat. Nie inna polityke w starym świecie, tylko inny świat. Ten stary już zdycha, to widać i czuć. A oni wszyscy – nic. Używając słów jednego z bohaterów filmu „Samum” ten świat tylko wyklepują zamiast go ratować.
Kładę miłosiernie laskę na intelektualne zasoby liberałów, bo tam ani zasobów, ani intelektu. Jedynym środowiskiem, które może odpowiedzieć na to wyzwanie jest lewica.
Po pierwsze jej nie ma. Deklaracje poszczególnych kanapianych grupek, że oni są, pomijam, bo ileż w końcu można się śmiać? Po drugie próby jednoczenia lewicy nawet pod szyldem socjaldemokracji poprę w ciemno mimo wstrętu i duszących mną wymiotów, bo lepiej robić coś niż nic. Ale o jakim jednoczeniu mowa, skoro już na początku pojawiają się warunki, z kim jednoczyć się nie wolno? Po trzecie wreszcie, gdyby nawet to się udało (nie uda się), to i tak oczekuję wizji państwa, Europy i świata. Nowej. Świeżej. Rewolucyjnej. Nie macie? A idźcie wy pod nagłą cholerę…