Protest rozpoczął się w piątek o 17 i ma formę tzw. strajku włoskiego – celnicy wykonują swoje obowiązki wyjątkowo powoli i skrupulatnie. Na szosie prowadzącej do przejścia granicznego w Krotoszynie stoi już 250 TIR-ów.
Strajk to efekt długotrwałego konfliktu Izby Celnej z rządem. Prawo i Sprawiedliwość chce skonsolidować tę instytucję z izbami skarbowymi i urzędami kontroli skarbowej w jeden organ, Krajową Administrację Skarbową. Minister Paweł Szałamacha nie wyklucza, że będzie się to wiązało ze zwolnieniami – pracę stracić na 3-4 proc. celników.
To właśnie redukcja zatrudnienia, ale przede wszystkim – jak twierdzą protestujący – dezorganizacja i osłabienie służby celnej, a zatem obniżenie wpływów do budżetu, popchnęły ich do strajku. – Wbrew swoim założeniom nie doprowadzi do zlikwidowania szarej strefy, zwiększenia wpływów do budżetu, ale doprowadzi do pogłębienia dziury budżetowej, szarej strefy i zwiększy możliwości przemytu towarów – mówił PAP Jacek Opara, Przewodniczący zakładowej organizacji izbowej związku zawodowego Celnicy PL przy Izbie Celnej w Gdyni. – Problem polega na tym, że to celników wini się za to, że jest dziura budżetowa i jest problem ze ściągalnością VAT, a służba celna nie ma nic wspólnego ze ściągalnością VAT – tłumaczył. Związkowiec przyznaje, że najbardziej boi się o ludzi. Ponad połowa pracujących obecnie celników ma ponad 50 lat i jeśli stracą zatrudnienie w służbie celnej, znajdą się w bardzo trudnej sytuacji. – Ludzie żyją w niepewności, nie wiedzą, co się stanie – stwierdził.
Jak dotąd celnicy wybierali inne formy protestu niż strajk, do którego zresztą formalnie, jak służba mundurowa, nie mają prawa – wczoraj w całym kraju odbyła się seria pikiet. Opara zaznaczył w czwartek, że „jeśli ludzie sami się skrzykną i postanowią np. wziąć urlop na żądanie lub zwolnienie lekarskie, to my nie będziemy mieli na to wpływu”. Tymczasem na przejściu granicznym w Koroszczynie, na granicy z Ukrainą, stoi już 250 TIR-ów. Jak powiedział na konferencji prasowej wiceminister finansów Marian Banaś, większe kolejki to m.in. skutek wzmożonego weekendowego ruchu.
Jednocześnie rząd zapowiada, że podstawowym celem reformy jest „uporządkowanie wynagrodzeń”. – Nie może być bowiem tak, że około 40 proc. pracowników urzędów skarbowych zarabia w granicach 2 tys. zł brutto. Naszym celem jest, aby minimum było to 3 tys. zł brutto – podał resort.