Prezydent Brazylii, rządzący od początku tego roku Jair Bolsonaro ze skrajnej prawicy, pochwalił się na Twitterze, że dzięki niemu sprzedaż broni w Brazylii wzrosła o 50 proc., z czego jest bardzo dumny. Były wojskowy ujawnił, że zawsze śpi z naładowanym pistoletem w zasięgu ręki, również w Pałacu Prezydenckim, i tak jego zdaniem powinni robić wszyscy, żeby spać spokojnie.
Była to dość poboczna obietnica wyborcza prezydenta Bolsonaro, ale jedyna, którą dało się zrealizować, choć nie w pełni. Prezydent od razu wniósł do parlamentu ustawę o powszechnym prawie do posiadania broni, gdyż obiecywał, że „będzie jak w Ameryce”. Ta wizja nie całkiem przekonała deputowanych, bo znacznie tę ustawę ograniczyli, co wywołało krytykę że że sty Bolsonaro. Tym niemniej prezydent jest zadowolony: od początku jego kadencji ludzi kupili ponad 70 tys. sztuk broni, co uważa za „sukces”. Poza tym jest czarny rynek, na którym według szacunków kupiono ok. pół miliona sztuk.
Po ostatecznym zatwierdzeniu ustawy przez Senat, broń ma sprzedawać się legalnie jeszcze lepiej. Z początku tekst dawał prawo do posiadania broni niemal wszystkim zawodom i grupom społecznym, ale w końcu ograniczył je tylko do kilku (jak myśliwi, sportowcy, kolekcjonerzy). Bolsonaro walczył więc o broń dekretami przyznającymi prawo do jej noszenia m.in. kierowcom, adwokatom, rolnikom, czy komornikom, jednak Sąd Najwyższy i Senat stawiły opór. Zrobił natomiast taką reklamę posiadania broni, że wielu Brazyliczyków chce poczuć się „jak w Ameryce”.
Brazylia jest jednym z najgwałtowniejszych krajów świata. W zeszłym roku zanotowano tam 57 tys. zabójstw z użyciem broni palnej. Wiele organizacji pozarządowych ostrzega, że ta liczba wcześniej czy później wzrośnie. Prezydent Bolsonaro i jego trzej synowie-politycy nigdy nie ukrywali swej fascynacji bronią, fotografując się z wielkimi kalibrami w pozach Rambo.