Site icon Portal informacyjny STRAJK

Św. Wojciech, patron wkurwionych

Doskonale po ludzku rozumiem Wojciecha Czuchnowskiego, któremu się ulało i wykrzyczał Antoniemu Macierewiczowi w twarz: „jest pan kłamcą i przestępcą!”. Niewątpliwie Macierewicz jest szkodnikiem, który polską debatę publiczną sprowadził do poziomu przerzucania się na „zdrajców” i „zaprzańców”, a z tragicznej śmierci 96 osób uczynił farsę. Jakim był szefem MON, wiemy. Jak przyczynił się do rozwałki polskiego wywiadu, wiemy. Ale na Boga, robienie z okrzyku redaktora „GW” jakiegoś bohaterstwa, jakiegoś aktu ogromnej odwagi, czy też odkrywczej demaskacji („pokazał, że król jest nagi!”) zakrawa na śmieszność. Składanie podziękowań, żarliwe zapewnienia, że „za kilka lat każdy z nas [w domyśle: dziennikarzy] będzie żałował, że sam tak nie postąpił”… ja przepraszam, ale Państwo tak na serio?

Wkurzony człowiek nie wytrzymał. Rzucił dwa epitety i trzasnął drzwiami. Tyle się stało. Przy całym ogromie żalów, jakie każdy z nas ma ochotę wygarnąć Macierewiczowi – ani red. Czuchnowski go zagiął jakąś szczególnie ciętą ripostą (umówmy się, poszedł raczej w stronę podrasowanej wersji ciętej riposty z dowcipu, zaczynającej się na „sp…”) ani go skompromitował publicznie, ani też się jakoś specjalnie naraził na represje władzy, żeby go już do odznaczeń obywatelskich przedstawiać. Sam Czuchnowski zdaje się uważać, że jego wystąpienie miało wagę przemówienia królowej angielskiej. „Nie konsultowałem swojej wypowiedzi z redakcją”! A więc to już była „wypowiedź” (może jeszcze „opiniotwórcza”)? Może jeszcze powinna zacząć być cytowana w podręcznikach dla adeptów dziennikarstwa? O tempora, o mores.

Przeczytałam dyskusję facebookową na tablicy Jana Ordyńskiego. Wzięły w niej udział „Nazwiska”. Takie przez duże „eN” – jak Agnieszka Holland czy Małgorzata Kalicińska. Na dyskretne pytania jednego z komentujących, czy aby rzeczywiście chcemy dążyć do standardów medialnych serwowanych przez redaktora Rachonia i wyzwisk rzucanych na konferencjach, oraz czy nie jesteśmy odrobinę hipokrytami, piętnując chamstwo u jednych, a prezentując własne – znana reżyserka uczyniła wykład o „symetryźmie, od którego chce jej się już rzygać”, a pisarka piała peany pochwalne na cześć dziennikarza „GW” i dowodziła, że nie ma tu w ogóle porównania, oraz że trzeba wreszcie „ostrzej reagować”.

Niestety odnoszę wrażenie, że jedynym argumentem, dla którego porównania tu rzekomo nie ma, jest fakt, że Rachoń/Macierewicz są „od nich”, a Czuchnowski jest „od nas”. Jedna definicja chamstwa i jedne cywilizowane standardy debaty obowiązujące wszystkich to nie jest symetryzm. Z całym szacunkiem.

„Idź pan ze swoją gadką o standardach podyskutować z profesur Pawłowicz!” – takie i podobne stwierdzenia wykrzykiwała większość dyskutantów. Czyli chamstwo chamstwem zwyciężać? Nie, dzięki. Różnica pomiędzy krytykowanymi i krytykującymi za chamstwo musi być widoczna, aby w ogóle można było użyć tego argumentu w dyskusji. „A dlaczego media zapraszają tych krzykaczy z PiSu? Wówczas nie martwią się o poziom debaty”, tylko teraz atakują Wojtka? – świetnie, pokażcie, że debata z wami też jest niemożliwa i też sprowadza się do wyzwisk, wyśmienita strategia.

Nie, nie chcę emocji w debacie publicznej. Nie chcę epitetów i nerwowego rzucania się, czy robi to prawak, czy lewak. Nie chcę patrzeć na fochy dziennikarzy i gniewne okrzyki podczas konferencji prasowych, niezależnie od tego, czy przeszkadza się Macierewiczowi, Owsiakowi, Kaczyńskiemu czy Ikonowiczowi.

Podkreślam raz jeszcze: w kwestii stosunku do Macierewicza stoję tam, gdzie red. Czuchnowski. I trochę mi nawet żal zmarnowanej szansy na rzeczywiste „zaoranie” byłego szefa MON w dyskusji. Ale jakoś nie mam ochoty kanonizować redaktora za życia. No wybaczcie, naprawdę nie ma powodu.

Exit mobile version