Pierwszomajowe demonstracje od pewnego czasu stały się czymś pomiędzy afirmacją pozoru a psychoterapią. Chodzi o to aby uczestnicy – najczęściej członkowie planktonowych organizacji społecznych i politycznych – chociaż przez chwilę poczuli się dobrze. Dlatego dziarsko maszerują z śpiewem na ustach i doznają rozkoszy bycia częścią wspólnoty kontestacji. Przy akompaniamencie radykalnych sloganów i „Międzynarodówki” puszczanej z taśmy stroją groźne miny i wykazują postawy obligatoryjnie bojownicze.

Święto Ludzi Pracy w Warszawie to również okazja do corocznych spotkań towarzysko-alkoholowych. W końcu zjeżdżają znajomi z całego kraju. Czasem można pobawić się w rekonstrukcję historyczną, jak to było przy okazji imprezy po tegorocznym pochodzie, kiedy po mordach dali sobie przedstawiciele PPS i komuniści. Społeczeństwo w tej fieście raczej nie uczestniczy. Lud pracujący obchody Święta Ludzi Pracy pozostawia kilkusetosobowej międzykanapowej awangardzie.

Kiedy emocje opadną, współcześni rewolucjoniści budzą się na kacu w Dzień Flagi Państwowej. Następuje powrót do patriotyczno-liberalnej rzeczywistoiści. Przegrywamy. Z roku na rok sytuacja polskich pracowników jest coraz gorsza, a kapitaliści poczynają sobie coraz odważniej – bezkarnie zatrudniają na śmieciówach, zwalniają działaczy związkowych, płacą poniżej płacy minimalnej i traktują podwładnych jak pańszczyźnianych parobków. Są co prawda symptomy nadchodzącego lepszego – powstają nowe organizacje, które nadają nieco witalności rachitycznemu ruchowi, do istniejących zapisują się nowi członkowie, a radykalne związki zawodowe zakładają kolejne komisje. Coś tam powoli idzie do przodu. Problem w tym, że przeciwnik jest cały czas kilka kroków do przodu – silniejszy i lepiej zorganizowany.

Stosunki pracy w Polsce to najbardziej kryminogenna sfera życia społecznego. Przedsiębiorcy masowo łamią i naginają prawo – przepisują dochody na firmę, by płacić niższe podatki, wyprowadzają zyski do rajów podatkowych, zatrudniają na umowach cywilnoprawnych, prześladują związkowców, mobbingują i nie wypłacają wynagrodzeń. Skala tego zjawiska jest porażająca. Według danych Państwowej Inspekcji Pracy takie patologie dotykają prawie dwóch trzecich polskich pracowników. Gdyby od jutra przyjąć zasadę, że karą za naruszenie zapisów kodeksu pracy czy ustawy o związkach zawodowych jest zamknięcie zakładu, wówczas PIP byłaby zmuszona zakończyć działanie praktycznie całego sektora prywatnego i sporej części publicznego. Może to jest właśnie rozwiązanie? Może niepotrzebnie czekamy na rewolucję czy postępowe reformy? Może wystarczy znieść kapitalistyczną gospodarkę administracyjną decyzją Państwowej Inspekcji Pracy? Może tego powinniśmy się domagać 1 maja 2016?

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. W społeczeństwie doby „Tańca z gwiazdami”, różnej maści „Faktów” puszczanych na okrągło w prawicowych telewizjach przebiją się tylko przekrzykujący się prawicowi kandydaci. Wyzywając się od radykałów i racjonalistów zapewniają ludowi igrzyska i zastrzyk adrenaliny. Tego nie może niestety zapewnić ludowi szeroko pojęta lewica mająca tylko „Przegląd”, „Nie” i parę internetowych portali oraz związanych z nimi miesięczników/kwartalników/roczników. Lewica musi stworzyć własne media telweizyjno-radiowe i upublicznić swoje spory w tych mediach. Najlepiej na platformie DVBT. Bójka działaczy PPS i komunistów puszczona w godzinach miedzy 19 a 20 mogłaby zwrócić uwagę wyborców na polską lewicę. Bez mediów nie mamy szans. Nie ma nas w „Faktach” to tak jakby nas w ogóle nie było.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Czego człowiek lewicy nie usłyszy od parlamentarnej „lewicy”

W gazecie Adama Michnika wiele lat temu padły ze strony red. Ewy Milewicz powszechnie zapa…