PiS i PO mają dla mnie pewną unikatową właściwość – oba stronnictwa wyzwalają niekiedy w mojej świadomości myśli tak przemocowe, że aż wstydliwe. Doprawdy, nie mam skłonności do agresji, ale przyznać muszę, że po pierwszej kadencji kaczyzacji państwa zarówno rządzący, jak i główna partia opozycyjna doprowadzają mnie czasem do kreatywnej pasji. Bulgocząca we mnie wściekłość nasuwa mi na myśl najbardziej wykwintne tortury, których najważniejsi notable z obu stron barykady są ofiarami. Dziś te parszywe emocje sprowadziła na mnie nowa top-celebrytka PO – Małgorzata Kidawa-Błońska.
Poraziła mnie twierdzeniem, które wyraziła w rozmowie z Moniką Olejnik na temat mechanizmu tzw. trzydziestokrotności składek emerytalnych. Zastrzegam: nie zamierzam teraz zajmować stanowiska w tej sprawie, mówiąc szczerze – do tej pory nie udało mi się w sposób jasny określić. Istnieją przekonywające argumenty zarówno za utrzymaniem, jak i zniesieniem tego schematu. Jest to z pewnością kwestia istotna i wymagająca debaty. Zapewne się jej nie doczekamy, bo wszak ani PiS, ani PO nie są nią zainteresowane. Szczęśliwie liczyć możemy teraz – choćby w ograniczonym stopniu – na Lewicę. Mniejsza jednak z tym.
Moją nienawiść pierwszą, piękną i czystą Kidawa-Błońska wzbudziła dziś swoją niepohamowaną arogancją, która – niestety – kolejny raz ujdzie opozycji na sucho (tak jak Kaczyńskiemu psucie instytucji państwa). Oznajmiła mianowicie, że jeśli posłanki i posłowie Lewicy nie zagłosują zgodnie z PO i jej przystawkami przeciw zniesieniu trzydziestokrotności, to oznaczało będzie, że „są nic nie warci”.
Poziom kabotyńskiego zarozumialstwa i megalomanii tych ludzi jest porażający.
Kidawa-Błońska, podobnie jak wszystkie Tuski, Schetyny i cały ten miot bezmyślnych apologetów III RP żyją w świecie, w którym oni sami są miarą wszechrzeczy. Oni wyznaczają ramy dobra, piękna i wszelkich cnót. Myśli przez nich wyrażane są nie złote, a wręcz platynowe; tworzą obłoki nieskończonej mądrości, z której każdy ma prawo czerpać w sposób nieskończony, za to kto z niego nie skorzysta, ten sam plasuje się w poczcie istot groźnych i podłych, które sabotują świętą wojnę przeciw Prezesowi Państwa. Powiedzieć, że takie osoby są „nic nie warte” to obejść się z nimi nadzwyczaj kulturalnie i humanitarnie. Wszak dezercja w warunkach wojny karana powinna być pokazową egzekucją. Z niejasnych dla prominentów PO powodów nie mogą jej oni przeprowadzać; poprzestawać więc muszą na demonstrowaniu zuchwałej pogardy.
Ci ludzie przyoblekają się w jakąś cudaczną transcendencję, przydają sobie prawa do odsądzania od czci i godności każdego, kto pozwoli sobie choćby pomyśleć o kroku w bok lub wstecz od ich ustawicznie nacierającej kolumny coraz bardziej zawodowych przegrywów. Takie pikantne momenty ukazują prawdziwy profil tej kohorty. PO to totalitarna ciżba owładnięta osobliwym autokultem, to materiał na co najmniej kilka doktoratów z zakresu psychologii klinicznej, a może i pedagogiki.
Nie mam wiedzy medycznej, więc nie wiem czy jest na to jakieś lekarstwo. Odczuwam jednak cyniczną uciechę, gdy widzę spazmy szoku poznawczego u PO-wskich notabli, którzy nagle odkrywają, że Lewica nie zasiada w Sejmie po to, żeby ich popierać. „Obawiam się” o serię apopleksji na sali plenarnej, gdy okaże się, że trzeba będzie w jakichś okolicznościach o poparcie Lewicy uprzejmie poprosić, albo – Boże Święty w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci! – coś w zamian za nie zaoferować. Będę te kognitywne wstrząsy obserwował z wielką uwagą i wyczekiwał ich ze zniecierpliwieniem.
Na koniec powtórzę jedynie, że całkowicie zgadzam się z Janem Śpiewakiem, bojownikiem przeciwko kryminalnej reprywatyzacji, którego wstręt do PO chętnie podzielam. Napisał ów tuż po minionych wyborach parlamentarnych, że dla dobra polskiej demokracji partia ta powinna się natychmiast sama rozwiązać i czym prędzej wyprowadzić sztandar. Oczywiście, to się nie stanie, ale widać wyraźnie, że zarówno obóz Kaczyńskiego jak i Tuska może wykończyć to samo, tj. im więcej PiS-u w PiS-ie i im więcej PO w PO – tym bliżej końca obu tych patologii. Obyście sczeźli szybko, ale boleśnie!