No dobrze, pośmialiśmy się – obejrzeliśmy wszystkie przeróbki zdjęcia premiera Wielkiej Brytanii z rudym prosiaczkiem z Oxfordshire, wszystkie internetowe memy przedstawiające Świnkę Peppę, Prosiaczka z Kubusia Puchatka i Babe (świnkę z klasą) w zupełnie nowym kontekście. Aż zaczęła się we mnie budzić iskierka współczucia wobec Davida Camerona – chociaż cała jego dotychczasowa działalność wzmagała raczej święty płomień klasowego gniewu. I powiem w sekrecie, że gdyby premier Wlk. Brytanii penetrował oralnie martwe świnie w zaciszu swojej sypialni, ponieważ to właśnie go kręci – byłabym gotowa poddać się odruchowemu współczuciu wobec zaburzonych jednostek. Prosiakowi wszak i tak było już wszystko jedno.
Problem polega na tym, że penetracja martwej świni jest ważnym, jak się okazuje, elementem klasowej układanki. David Cameron nie zostałby premierem, gdyby nie urodził się w odpowiedniej rodzinie, nie poszedł do odpowiedniej, prywatnej szkoły i na odpowiedni uniwersytet i gdyby na tym uniwersytecie nie spędzał czasu w określonym towarzystwie – innych bogatych, białych chłopców, którzy w ciągu swojego życia nie przepracowali fizycznie ani jednego dnia, podobnie jak ich rodzice, dziadkowie i babcie od 10 pokoleń. Żeby należeć do takiego towarzystwa, trzeba przejść rytuał przejścia, rodzaj otrzęsin. W Bullingdon Club, grupie z 200-letnią historią, trzeba spalić 5-funtowy banknot na oczach bezdomnego. Trzeba demolować publiczne mienie, żeby pokazać, że można zapłacić za szkody bez przepracowania ani jednej godziny, trzeba udowodnić, że ze względu na pozycję i majątek nie jest się objętym zasadami społecznego współżycia. W Piers Gaveston – klubie, który nakłonił premiera Camerona do wsadzenia członka w świńskie gardło, chodzi zasadniczo o to samo, tyle że współżycie jest rozumiane bardziej dosłownie. To w tych klubach bawią się wspólnie przyszli lordowie, baronowie, politycy i dyrektorzy banków, uprzywilejowany brytyjski 1 procent.
Wiedza i dyskrecja wobec wzajemnych grzechów i grzeszków jest istotną częścią rozgrywki – wszyscy wiemy o sobie nawzajem coś żenującego, więc trzymajmy się razem, bo inaczej każdy za to zapłaci. Margaret Thatcher za swoich rządów świadomie ukrywała informacje o działalności co najmniej dwóch polityków-pedofilów: Jimmy’ego Savile i posła Cyrila Smitha, więcej – nominowała ich do tytułów szlacheckich. A rząd Davida Camerona jeszcze w tym roku próbował tę aferę tuszować! Warunkiem tego status quo jest to, żeby każdy coś na sumieniu miał – stąd wymóg pieprzenia martwej świni w ramach inicjacji w towarzystwie. To jest ta tradycja, to temu wierni są brytyjscy konserwatyści, to jest utrwalony zestaw „europejskich wartości”, których bronią.
Michael Ashcroft – obłędnie bogaty lord, niepłacący w Anglii podatków, uprzywilejowany na każdym możliwym poziomie – złamał te zasady w imię urażonego ego, ośmieszając nie tylko Camerona, ale i całą tę elitę, do której należy. Skandale pedofilskie, ostentacyjna pogarda wobec biednych czy okradanie własnego państwa wypadają (jak wszystko) blado przy #piggate. Można mieć wrażenie, że na skamielinie brytyjskiego systemu politycznego pierwszy raz od kilkudziesięciu lat znowu pojawiają się rysy, dające szansę na zmiany. Pozostaje nadzieja, że Jeremy Corbyn będzie umiał w odpowiednim momencie uderzyć w nią młotkiem.