Sytuacja w Syrii jest doskonałym przykładem „stabilizacji”, jaką funduje innym narodom naczelny żandarm świata – Stany Zjednoczone. W okolicach Aleppo w połowie lutego doszło do regularnej bitwy pomiędzy oddziałami wykreowanymi przez Pentagon, a formacją, nad którą kuratelę sprawuje CIA.
– W ramach syryjskiego konfliktu coraz częściej dochodzi do starć między pododdziałami bojowymi, szkolonymi przez Departament Obrony USA i wojskowymi, których przygotowaniem zajmuje się CIA – alarmuje na łamach „American Thinker” dziennikarz Rick Moran. Według znanego publicysty i blogera w ubiegłym miesiącu chaos na zgliszczach państwa syryjskiego osiągnął wręcz operetkowy poziom.
W północno-zachodniej części kraju starły się ze sobą dwie grupy. Jedna z nich, „Rycerze słusznej sprawy”, jest zbrojoną przez CIA „umiarkowaną opozycją” wobec rządu Baszszara al-Asada. Formacja o szumnej nazwie kontroluje niewielką enklawę kilkadziesiąt kilometrów od Aleppo. Druga to kurdyjska partyzantka „Demokratyczne Siły Syrii” – mało znacząca formacja animowana przez Departament Obrony USA. Okazało się, że Kurdowie, zamiast walczyć z aktywną w regionie frakcją al-Kaidy (Dżabhat al-Nusra, Front Obrony Ludności Lewantu) postanowili przypuścić szturm na kontrolowane przez „Rycerzy” miasto Mar’ia. Bitwa zakończyła się zwycięstwem Kurdów.
– To prawie komiczne starcie między dwoma grupami wojskowych, szkolonymi przez dwa różne urzędy naszego systemu bezpieczeństwa państwowego pokazuje akurat, na ile niedorzeczna, bezsensowna i niebezpieczna jest polityka naszego prezydenta w Syrii — komentuje Rick Moran.
Bezradność w obliczu narastającego chaosu prezentują sami prowodyrzy tej sytuacji. Przyznają otwarcie, że nie są w stanie nadzorować tego, co wyprawiają ich podopieczni, których wspieranie kosztowało ciężkie pieniądze. – PKiedy tylko przekroczą granicę i wejdą na terytorium Syrii, traci się znaczną część kontroli nad nimi – powiedział dla „Chicago Tribune” Jeffrey White, były pracownik DIA, wojskowej agencji wywiadowczej.