Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był państwem wieloetnicznym, wielonarodowym, wielokulturowym i multireligijnym. Przez dekady kolejne rządy utrzymywały równowagę w tej skomplikowanej mozaice zapewniając wyjątkowy pluralizm, stanowiąc filar stabilności w regionie i ważny punkt odniesienia dla międzynarodowego obozu antyimperialistycznego; zwłaszcza od 2015 roku.
Dziś, na naszych oczach, odbywa się pogrzeb Syryjskiej Republiki Arabskiej.
Przejęcie Damaszku przez Hayat Tahrir al-Sham (HTS) i inne dżihadystyczne ugrupowania, wspierane przez Turcję, Izrael i Stany Zjednoczone, to absolutna katastrofa. Państwo syryjskie, które przetrwało tak wiele tortur w postaci wojen i sankcji, w ciągu zaledwie kilku dni doznało wstrząsającej implozji militarnej i politycznej. Trudno doprawdy uwierzyć, że osiągnięcie takiego poziomu demoralizacji było możliwe.
Jeszcze bardziej zdumiewa bierność Rosji, która, jak się wydawało, miała największy interes w przetrwaniu syryjskiego państwa. Jednak nawet Moskwa, z jakichś powodów, zwyczajnie odpuściła. Przynajmniej na razie trudno o jakikolwiek inny wniosek na tym etapie.
Upadek Syrii przypomina, czy może nawet odwzorowuje, tragedię Libii po obaleniu Muammara Kaddafiego. Jeśli ktoś miałby jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy usunięcie, w cudzysłowie, „krwawego dyktatora” doprowadziło do pozytywnych zmian, wystarczy jeden rzut oka na dzisiejszą Libię. Krwawy chaos, który tam panuje, to antycywilizacja w najczystszej postaci, której najbardziej symbolicznym wymiarem stały się tamtejsze targi niewolników. Teraz widzimy, jak ten sam scenariusz rozgrywa się w Syrii – te same metody, te same rezultaty. Wprawdzie historia nigdy się nie powtarza, ale bardzo często się rymuje.
Obecnie media głównego rynsztoku próbują wybielać Abu Mohammada al-Dżulaniego, lidera HTS. Jeszcze kilka lat temu HTS figurowało na amerykańskiej liście organizacji terrorystycznych, a Dżulani był przedstawiany jako wróg numer jeden. Dziś widzimy wyraźnie (oczywiście, ci którzy w ogóle się przyglądają) medialną i polityczną zmianę narracji, która przypomina toczka w toczkę wcześniejsze próby manipulacji opinią publiczną w przypadku nieco zapomnianego już Osamy bin Ladena.
Oczywiście, wszystko to, co dzieje się w Syrii, nie rozgrywa się w próżni.
W ciągu ostatniego roku Gaza została zdewastowana, Iran osłabiony, a Hezbollah praktycznie zdziesiątkowany. Upadek Syrii jest kolejnym krokiem na drodze do dominacji imperializmu na Bliskim Wschodzie. Aneksja Zachodniego Brzegu przez Izrael wydaje się kwestią czasu. Podobnie jak ostateczne rozwiązanie kwestii palestyńskiej.
Tym samym kończy się wznoszący etap globalnego projektu antyimperialistycznego, który obserwowaliśmy przez ostatnie dekady. Nadchodzi nowy, znacznie trudniejszy etap, który zapowiada jeszcze większe wyzwania i — co tu dużo mówić — cierpienia (albo przynajmniej potężne wyrzeczenia) dla tych, którzy próbują przeciwstawić się dominacji imperializmu. Jeżeli jeszcze się nie zorientowali, to pierwsi po twarzy dostaną z pewnością krótkowzroczni i asekuranccy decydenci rosyjscy.
Syria, ze wszystkimi swoimi wadami i patologiami, była kluczowym graczem na Bliskim Wschodzie. Jej upadek to dramat cywilizacyjny i symboliczny triumf sił imperializmu nad międzynarodowym obozem oporu wobec tego walca światowej pożogi. Żadna chrześcijańska enklawa wokół dwóch rosyjskich baz nie zabezpieczy basenu Morza Czarnego tak jak dotychczas czyniła to właśnie Syryjska Republika Arabska. Dwie bazy otoczone przerażonymi społecznościami złożonymi z przesiedleńców i uchodźców, bez strategicznej głębi, pod ciągłym naciskiem dżihadystów, to nie żaden zasób, tylko krwawiąca rana, która będzie cały czas traktowana przez Turcję, USA i Izrael solą i octem.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…