Site icon Portal informacyjny STRAJK

System się dusi, ale nie upada

Bojko Borisow, źródło: Wikimedia Commons

Na masowe protesty w Bułgarii zwracam uwagę szczególnie chętnie, bo w Polsce wszystko, co dzieje się w dawnym Bloku Wschodnim, uchodzi praktycznie niezauważone. Wyjątkami są tylko zjawiska czy wydarzenia o zauważalnym propagandowym potencjale, które można  wykorzystać, żeby splunąć na Rosję czy w ogóle Wschód.

Nie miejsce tu, by opisywać precyzyjnie żądania i nadzieje bułgarskiego ruchu protestu – co zresztą już na łamach Portalu Strajk zrobiła Małgorzata Kulbaczewska-Figat – warto wskazać jednak na elastyczne reakcje ze strony systemu i zarządzającej nim oligarchii.

Gdy Bojko Borisow, wyposażony w tyleż nieskomplikowaną, co symboliczną urodę i “rozumek” na miarę Kubusia Puchatka gangsterski watażka, piastujący celem skutecznego kamuflażu stanowisko premiera Republiki Bułgarii, zorientował się, że nie musi podawać się do dymisji, bo politycznie nie ma w tym kraju siły, która mogłaby mu rzeczywiście zagrozić, rozpoczęły się z jego strony PR-owe akrobacje uspokajające.

Dokładnie rzecz biorąc Borisow został uratowany przed dymisją wsparciem amerykańskiej ambasady w Sofii, której ekscentryczna szefowa albo poklepała go po ramieniu i powiedziała, żeby się tak nie przejmował tą uliczną ruchawką, albo – co bardziej prawdopodobne – kazała mu ogarnąć kuwetę, bo tu jest rurociąg z Rosji do zatrzymania. Ten sam, którego budowę przez całe terytorium Bułgarii zablokował ongiś nieżyjący już na szczęście podpalacz świata John McCain jedną kilkuminutową rozmową z ówczesnym premierem Bułgarii Płamenem Oreszarskim.

Aby utrzymać się przy władzy i stworzyć jakieś pozory jej legitymacji Borisow i jego akolici nawołują teraz do zwołania nadzwyczajnego Zgromadzenia Narodowego i zmiany konstytucji. Idealny ruch, który zrazu ucieszył tamtejszą opinię publiczną, zwłaszcza tych najbardziej podnieconych i najmniej myślących. Oczywiście tak naprawdę jest to humbug, który z jednej strony ma być kneblem dla największych krzykaczy, a z drugiej wystawić każdego, kto skomentuje te kuriozalne propozycje po ekspercku czy choćby trochę sceptycznie, na pohukiwania, że chce utrzymać mafijno-oligarchiczne status quo i że przeszkadza pragnieniom premiera wdrożenia.

Największym problemem Bułgarii nie jest ułomna konstytucja. Większość ważnych zmian prawnych, które w sposób oczywisty, szybki i wyraźny natychmiast ulżyłyby zdewastowanemu transformacyjną biedą społeczeństwu, to: gwarantowany dochód podstawowy, radykalna podwyżka płacy i emerytury minimalnej, zakaz stosowania umów śmieciowych, drastyczne zwiększenie nakładów na służbę zdrowia i edukację, czy likwidacja patologicznego, liniowego  systemu podatkowego. I nie potrzeba do tego jakiegoś nadzwyczajnego parlamentarnego plenum, wystarczy kilka ustaw głosowanych w zwyczajowym trybie.

Niedoczekanie nasze. To się oczywiście nigdy nie wydarzy. W Bułgarii można zmienić konstytucję jeszcze sto razy. Wcześniej debatowano nad systematyką wyborów i powszechnego głosowania, ogłaszano inicjatywy referendalne i powoływano partię za partią. Teraz społeczeństwo da się pewnie nabrać raz jeszcze, chyba, że okaże się protestujący nie zwiną sztandarów i utrzymają swoje podstawowe dwa żądania – dymisja premiera i rządu i przedterminowe wybory.

Niezależnie od tego, czy ludzie dadzą się jeszcze raz oszukać, czy będą toczyć swoją walkę dalej, wiadomo już dzisiaj, że to agonia neoliberalizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Jego restauracjonistyczny potencjał się wyczerpał. Niestety, zważywszy na słabość lewicy, to, co nadchodzi wcale nie zapowiada się lepiej i może być tylko ofiarować ludziom lekko zmiękczony wariant wyzysku. System się dusi, ale karawana wciąż jedzie dalej.

Exit mobile version