Dzieją się rzeczy niesłychane – prezes IPN Łukasz Kamiński w wywiadzie z „Rzeczpospolitą” stwierdził, że minister obrony szkodzi pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej. Czyżby odwaga Kamińskiego wzięła się stąd, że za chwilę na urzędzie szefa IPN zastąpi go ktoś inny?
Ustępujący (niemal jak prezydent Obama) z urzędu dyrektor IPN chyba już nie znajdzie pracy w strukturach państwowych po „dobrej zmianie” po tym, co powiedział w rozmowie z dziennikarzem „Rzeczpospolitej”. Historyk, do tej pory mocno trzymający się antykomunistycznej linii publikacji instytutu oraz zaufany człowiek prawicy, skrytykował apel smoleński, którego odczytanie wymuszono w Poznaniu podczas obchodów wydarzeń z czerwca 1956.
– Rozumiem chęć wpisania katastrofy smoleńskiej w pamięć narodową. Jednak te kontrowersyjne decyzje szefa MON, mogą bardziej zaszkodzić pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej niż pomóc – powiedział Kamiński.
Prezes heretyk wygłosił w wywiadzie jeszcze kilka innych, równie kontrowersyjnych tez. Na przykład taką, że zgromadzone w Instytucie dokumenty powinny być jawne i łatwo dostępne dla ogółu obywateli. – Nie spodziewałbym się ujawnienia materiałów, które wywrócą naszą wiedzę o najnowszej historii Polski – dodał. Jeśli dobrze rozumiemy, w sensacyjnych dokumentach z szafy Jaruzelskiego i tym podobnych, nie znajdziemy supertajnych informacji wielkiej wagi.
„IPN powinien służyć Polsce, nie partiom politycznym” oraz „żałuję, że prezes IPN nie miał większego wpływu na działania pionu śledczego” to kolejne stwierdzenia, które zwolennikom dobrej zmiany mogą zmrozić krew w żyłach. Możemy się domyślać, że nowy dyrektor, który przyjdzie po Łukaszu Kamińskim, starannie wybrany przez Kolegium IPN (kandydaci wyłącznie z rekomendacji PiS oraz Andrzeja Dudy), podobnych herezji wygłaszał nie będzie.