Site icon Portal informacyjny STRAJK

Szkodliwe Święto Niepodległości

 

Zbliża się Narodowe Święto Niepodległości. Mało kto pamięta, że jeszcze kilka lat temu prawie nikt nie interesował się tą rocznicą, a większość Polaków nie wiedziało, co zdarzyło się w tym dniu. Dziś udział w obchodach niepodległościowych jest obowiązkiem każdego polityka, a rytualne wskazywanie swoich bohaterów z II RP – wszystkich środowisk politycznych od Razem przez Nowoczesną po ONR. Wszyscy politycy czują się zobligowani do udziału w licytacji, kto jest największym patriotą i kto najbardziej celebruje odzyskanie niepodległości.

W tej licytacji oczywiście prawica dominuje. Wszak to środowiska nacjonalistyczne konsekwentnie budują swoją tożsamość na narodowej przeszłości. Starają się one odtworzyć przedwojenną strukturę społeczną, potęgę kleru, zacofanie wsi, tradycyjny model rodziny i autorytarny model państwa. Część z nich reaktywuje prawicowe bojówki, część tęskni za dyktaturą. Całość przenika mnóstwo narodowych kompleksów, fobii, uprzedzeń, stereotypów, romantycznych figur i symboli, groteskowych wyobrażeń o wyjątkowości Polski jako narodu wybranego.

Lewica na tym tle wypada blado. Ze spuszczoną głową tłumaczy się, dlaczego tak późno dostrzegła wartość historii, nieporadnie wypatruje swoich bohaterów w narracji, której ramy przygotowała dla niej prawica. Zamiast tworzyć własną opowieść, staje się przypisem do modelu historii narzuconej przez IPN. Stąd zachwyt nad dziedzictwem PPS-u i powtarzanie banałów o niepodległościowej lewicy. Prawie wszystkich, od Zandberga po Kaczyńskiego, łączy przekonanie, że na Komunistyczną Partię Polski w obowiązującej modelu historii nie może być miejsca. PiS skutecznie narzucił ramy historii, w której niepodległość stanowi wartość nadrzędną i wciąż aktualną. Jednocześnie w tym dyskursie skrajna prawica czuje się najlepiej, bo jest najbardziej konsekwentna.

Lewica zachwyca się odzyskaniem niepodległości i Bitwą Warszawską, a potem półgębkiem przebąkuje o patologiach przedwojnia. Przyparta do muru, gubi się i chwali tradycję niepodległościową, a zarazem wyraża wobec niej wątpliwości. PiS i narodowcy nie bawią się w subtelności – zachwycają się historią Polski wraz z jej najbardziej mrocznymi aspektami. Lewicy nie wypada bronić dyktatorskich rządów Piłsudskiego, ale nie ma też odwagi ich skrytykować. W konsekwencji jest niespójna, co wpływa też na jej postrzeganie teraźniejszości. Przedwojenny PPS ze swoim programem nijak nie przystaje do wyzwań współczesności, a broniona przez niego wizja narodu jest całkowicie anachroniczna. Tymczasem współczesna Polska jest częścią Unii Europejskiej i na wielu obszarach funkcjonujemy w skali międzynarodowej. Zamykanie się w narodowych ramach nie tylko stanowi wyraz zaściankowości i często nacjonalizmu, ale też jest perspektywą, która nie pozwala rozwiązać, a niekiedy nawet postawić istotnych kwestii związanych z przyszłością Unii Europejskiej, rajami podatkowymi, uchodźcami, pracownikami delegowanymi czy wyzwaniami ekologicznymi. Celebrując święto niepodległości jako jeden ze swoich fundamentów, lewica wyzbywa się też internacjonalizmu, który już od czasów Marksa stanowił ważny wymiar jej programu i tożsamości.

Przywiązywanie istotnej roli do niepodległości zakłamuje też rzeczywistość. Można zrozumieć, że w 1918 roku niepodległość była dla części społeczeństwa istotnym wymiarem postrzegania świata. Dzisiaj jednak Polsce nie zagraża utrata niepodległości, nie prowadzimy z nikim wojny, a skupianie się na suwerenności pojmowanej tak jak 100 lat temu, opiera się na błędnej diagnozie rzeczywistości i odwraca uwagę od znacznie ważniejszych problemów i wyzwań. Nie tylko zatem lewica dała się wciągnąć w kultywowanie przeszłości, ale też pozwoliła sobie narzucić prawicową optykę dziejów. A przecież mogłaby mówić o historii wyzysku i międzynarodowego ruchu robotniczego, o zrywach społecznych, strajkach, o opresji kobiet, kolonizacji, prześladowaniach ze strony Kościoła. Dla lewicy historia powinna być ważna o tyle, o ile daje instrumenty do krytyki współczesnej władzy, o ile stanowi krytyczny punkt odniesienia do budowy tu i teraz lepszego świata. Historia, która wybiela dzieje danego narodu, namaszcza wątpliwe autorytety, buduje postawy konformistyczne nie powinna mieć z lewicą nic wspólnego.

Obsesyjne koncentrowanie się na niepodległości opiera się również na zakłamanej wizji naszego codziennego życia. Poza wąskim gronem dziwaków i hobbystów mało kto interesuje się rekonstrukcjami historycznymi i pomimo potężnej reklamy tylko nieliczni biorą udział w marszach z okazji Święta Niepodległości. Wszak dla większości z nas naród nie odgrywa istotnej roli w codziennym życiu. Liczą się przyjaciele, rodzina, kariera zawodowa, seks, sport, zabawa i wiele innych aspektów życia. Trudno pojąć, dlaczego nawet duża część lewicy przejęła dziwne wyobrażenie, zgodnie z którym niepodległość i tradycja stanowią ważne wymiary naszego doświadczenia.

Niestety celebrowanie rocznicy odzyskania niepodległości przez wszystkie największe siły polityczne, rytualne mantrowanie o panteonie wielkich Polaków, bezmyślne zachwyty nad polskością i historią Polski, odwrót od perspektywy ponadnarodowej stopniowo zatruwają świadomość społeczną. Stąd mamy coraz więcej agresywnych młodzieńców, którzy chcą wzorować się na żołnierzach wyklętych i zabijać wrogów ojczyzny. Lewica nie powinna przyłączać się do tego niebezpiecznego szaleństwa.

Współczesnej Polsce nie potrzeba ani umierania za ojczyznę, ani silnej tożsamości religijnej, etnicznej czy narodowej. Nie musimy być patriotami, aby być przyzwoitymi ludźmi. Znacznie bardziej potrzeba nam równości, solidarności i empatii tak wobec naszych rodaków, jak też wobec mieszkańców innych krajów. Zamiast celebrować Święto Niepodległości, polska lewica powinna wznieść na sztandar hasła i ideały internacjonalistyczne. Najbliższą okazją ku temu będzie obchodzony 9 listopada Międzynarodowy Dzień Walki z Faszyzmem i Antysemityzmem, niestety coraz bardziej aktualny.

Exit mobile version