Wizyty w barach szybkiej obsługi podających kawałki nasączonego tłuszczem mięsa między bułkami mają zniknąć z harmonogramów szkolnych wycieczek. Takie jest stanowisko Ministerstwa Zdrowia. Urzędnicy resortu wystąpili w tej sprawie do Ministerstwa Edukacji z zaleceniem podjęcia stosownych działań.
Mamy nadzieję, że interwencja resortu zdrowia nie pozostanie bez echa w MEN. Będziemy monitorować sprawę – zwrócimy się do rzecznika praw dziecka i sejmowej komisji zdrowia z prośbą o wsparcie inicjatywy wprowadzenia zakazu szkolnych i przedszkolnych wycieczek do fast foodów. To sprawa ponadpartyjna, dzieci nie powinny być dostarczane do fast foodów przez publiczne szkoły i przedszkola.
Pikanterii sprawie dodaje fakt swoistej miękkiej korupcji ujawniony przez Fundację. Kierowana przez Klaudię Anioł organizacja ujawniła i powiadomiła resort zdrowia, że sieć McDonald’s w Polsce stosuje specjalny system nagradzania opiekunów szkolnych i przedszkolnych wycieczek darmowymi posiłkami.
Ma się rozumieć, rezultatem tego są „obowiązkowe” odwiedziny wycieczek szkolnych w lokalach z wielką żółtą literą M na wyszynku. Nader często bywa tak, że wizyta w sieci jest jedynym celem przedsięwzięcia, któremu sztucznie przydaje się jakiejś specjalnej rangi.
Jak donosi portal Dziennik.pl – na stronie jednego z radomskich przedszkoli można na przykład przeczytać, że wizyta dzieci w McDonald’s pod opieką pedagogów może mieć „cel edukacyjny”. Chodzi o to, by „kształtować umiejętności odpowiedniego zachowania się i spożywania posiłku w miejscu publicznym”, co jest uzasadnieniem doprawdy absurdalnym zważywszy, jak i co się je w takich lokalach.
Na stronach internetowych bardzo wielu placówek edukacyjnych można znaleźć zdjęcia i relacje z wycieczek do McDonald’s. Dziennikarze portalu Dziennik.pl konstatują, iż większość z nich zawiera opinie nauczycieli lub wychowawców, które są dla tej sieci – z marketingowego punktu widzenia – wyjątkowo korzystne. „Do jedzenia nikogo nie trzeba było zachęcać. Każdy powrócił do przedszkola z pamiątkową zabawką” – czytamy na stronie jednego z przedszkoli publicznych; „Dzieci były uradowane”.
Szkodliwość dań typu fast food, wprowadzonych na polski i wschodnioeuropejski rynek jako „zachodni hit” już na początku lat 90-tych jest sprawą oczywistą. Niemniej, ze względu na brak oznaczeń o niebezpieczeństwach takich jakie znajdują się np. na opakowaniach papierosów oraz skuteczniejszy lobbing ze strony tego sektora gastronomii mówi się o tym zdecydowanie mniej w przestrzeni publicznej. Tymczasem produkty serwowane w sieciach szybkiej obsługi odpowiadają nie tylko za problemy takie jak otyłość, cukrzyca, ale również stany zapalne, które wpływają negatywnie na pracę mózgu. Jedno z badań, przeprowadzone w USA, na uniwersytecie stanowym w Ohio, na próbie blisko 9 tys uczniów w wieku 10-ciu lat wykazało, że śmieciowe jedzenie jednoznacznie koreluje z gorszymi wynikami jeżeli chodzi o czytanie czy rozwiązywanie zadań matematycznych. Zaś naukowcy z Uniwersytetu w Nowej Południowej Walii w Australii wykazali, że dieta bogata w tłuszcze, sól i cukry znajdujące się w „daniach” serwowanych w fast foodach odpowiadają za uszkodzenia obszaru mózgu odpowiedzialnego za tzw. pamięć werbalną i przestrzenną.
Inicjatywa fundacji Instytut Ochrony Praw Konsumentów wydaje się wyjątkowo pożyteczna społecznie i zmierza do ochrony dzieci przed realnymi zagrożeniami, a nie wyimaginowanym przez prawicę „potworem gender”.