Obóz Narodowo-Radykalny przygotowywał się do dzisiejszego przemarszu przez Warszawę przez pół roku. Trwała intensywna propaganda w mediach społecznościowych, mobilizacja grup kibolskich, kreowanie atmosfery oczekiwania na „ten dzień”, w którym chłopcy w brunatnozielonych koszulach mieli wystraszyć całą Polskę. To miała być demonstracja siły; pokazanie, że nacjonalizm nad Wisłą jest mocny i każdy musi się z nim liczyć. Jak wyszło? Słabo. Co dzisiaj zaprezentowali oenerowcy? Niewiele – jednolity ubiór, zwarty szyk, kilka kibolskich przyśpiewek przerobionych na narodowe oraz sporej wielkości krzyż niesiony przez faceta w ciemnych okularach. Na pewno nikogo nie wystraszyli. Być może zakłócili na chwilę rozmowy przy carpaccio klasie średniej na Nowym Świecie, pohałasowali i przyciągnęli uwagę obcokrajowców, którzy trafnie w rozmowach między sobą zidentyfikowali maszerujących jako „fascistas”. Kiedyś nacjonaliści byli groźni. Teraz są już tylko nadęci i infantylni. Mężczyźnie z plakietką organizatora największą frajdę sprawiało dzisiaj podkładanie nogi fotoreporterom i szczucie na nich swoich kibolskich kompanów. Na czele demonstracji kroczył Tomasz Kalinowski, rzecznik prasowy ONR, prywatnie wielbiciel nazisty Leona Degrelle. W oczy biła nieobecność kobiet; wśród ok. 250 demonstrujących nie było ich więcej niż kilkanaście.
Dzisiejsza demonstracja pokazała, że nacjonalizm w Polsce znajduje się w fazie dryfu rozwojowego. Ćwierć tysiąca osób na ogólnopolskim wydarzeniu to rezultat zawstydzający. Z jakichś powodów Polacy, szczególnie Polki, nie lgną do organizacji z falangą na sztandarze. Dlaczego? Być może poza akceptacją prymitywnie uzasadnionej nienawiści i poczuciem przynależności nacjoideologia nie jest w żadnym stopniu wyzwalająca dla jednostki, która wchodzi z nią w flirt. Fałszywa opowieść o wspólnocie narodowej, mitomania, syndrom oblężonej twierdzy, nienawiść skierowana do wszystkiego co w cywilizowanym świecie powszechne i akceptowalne – to wszystko sprawia wyjątkowo nieprzyjemne wrażenie. Subkulturowa moda na ciuszki z Red is Bad i zbudowany na kłamstwach etos Żołnierzy Wyklętych to zbyt mało by skonsolidować i utrzymać w działaniu grupy polityczne.
Ciepłe słowa należą się z pewnością tej nielicznej grupie liberałów i lewaków, którzy ustawili się na trasie przemarszu faszystów próbując go zablokować. Co było do do przewidzenia, zostali spacyfikowani przez siły policyjne, po części władowani do radiowozów, po części otoczeni kordonem, odzyskali wolność dopiero po zakończeniu brunatnego marszu. Policja nie zaprezentowała szczególnej brutalności, bywało gorzej. Zatrzymano trzy osoby. Potem, pod komisariatem tłum domagał się ich uwolnienia. Widać jednak, że funkcjonariuszom potrzeba więcej szkoleń z uprzejmości i prawidłowego zachowania w prostych społecznych sytuacjach. Żarcik „skoro jesteście za równością kobiet i mężczyzn, to może kolega cię przeszuka” niekoniecznie musi bawić.