Wczoraj przyjechałam do rodzinnego miasteczka, które w ostatnich miesiącach wykonało skok cywilizacyjny z wieku XIX prosto w objęcia XXI, mianowicie dorobiło się własnego salonu Empik. Tam to z wyeksponowanej półki prezentującej bestsellery spojrzała na mnie twarz Magdaleny Boczarskiej, która widnieje na okładce “Sztuki kochania”, wydanej przez Agorę. Rzuciła się na nią na moich oczach młoda dziewczyna z okrzykiem “O jest, jest!”. I pobiegła radośnie w stronę kasy, oświadczając przyjaciółkom, że “musi ją mieć”.

Powstaje nowa legenda pisarki wyklętej. Agora lansuje Wisłocką jako bohaterkę, “jakiej nam dzisiaj trzeba”, rewolucjonistkę od spraw seksu, idącą na barykady o wolność, równość i kobiecy orgazm. I ogłasza wszem wobec, że przekaz Wisłockiej nie stracił na aktualności. Niemożebnie mnie to irytuje. Hollywood rządzi się swoimi prawami, dzisiejszy świat stoi komerchą i nie ma co się o to spierać. Jednak kiedy już ktoś wynajduje kobietom wzorce, na których powinny opierać się w seksie i w związku, wskazana byłaby pewna uważność.

Mój znajomy użył na Facebooku określenia, jakoby rewolucja seksualna Wisłockiej, tak jak ta u Ledera – okazała się “prześniona”, a nawet “niedorobiona”. Urzekło mnie to sformułowanie. Świetny tekst napisała również na ten temat Olga Wróbel na portalu Krytyki Politycznej. Zgadzam się z nią w pełnej rozciągłości, że publikacja Wisłockiej trafić dziś powinna do lamusa, nie zaś na półki z bestsellerami. Wisłocka, do której docierały postulaty drugiej fali feminizmu, koncentrowała się wszakże na dogadzaniu przede wszystkim mężczyźnie – próżno szukać u niej pochwały partnerstwa, zarówno w seksie, jak i w codziennym życiu. Niemożebnie upierdliwy dyskurs, każący co kilka stronic podkreślać, że dziewczęta już w wieku dojrzewania pragną przede wszystkim spełniać się jako matki i strażniczki domowego ogniska, prowadzi nas prosto do kącika porad na temat zachowania należytej staranności w goleniu pach i nóg, a nawet w wyborze fryzury (autorka stawia tezę, że kobieta powinna zawsze brać pod uwagę, że każdy mężczyzna preferuje u partnerki włosy długie).

Takie upiory wyskakują z każdej strony – czy to w stwierdzeniu, że gwałt nie zawsze przecież jest gwałtem, czy to w sugestii, że na orgazmie żony nie należy nadmiernie się koncentrować. Jest on, owszem istotny, ale w zasadzie w tym zakresie kobieta powinna sama poszukiwać rozwiązania swojego problemu – jeśli go nie osiąga, niech ćwiczy mięśnie Kegla do skutku, to jak z pływaniem albo jazdą na rowerze. Wykluczone jest choćby zasugerowanie partnerowi, że nie czuje się z nim w łóżku spełniona. Tak więc nawet w tym zakresie zasługi “pani od orgazmu” są mocno przesadzone. Wisłocka promuje model roztaczania kobiecej opieki nad całą rodziną. Wchodzi w szczegóły dotyczące dbałości o zgrabny chód i estetyczną bieliznę, lecz nie wspomina ani słowem o tym, że panowie winni być współodpowiedzialni za obowiązki domowe we wspólnym gospodarstwie. Wreszcie, ujawnia się zdecydowanie konserwatywny stosunek Wisłockiej do aborcji i antykoncepcji. Pani od orgazmu kręci nosem na spiralę i tabletki. Aborcję uważa za krzywdę i zło – w każdym przypadku. To naturalnie tylko wybrane smaczki, Wróbel pisze o tym znacznie obszerniej, ja tylko jej oburzenie podzielam. Publicystka zwraca również uwagę na to, że już ówczesne PRL-owskie powieści dla młodzieży rysowały szersze horyzonty kobiecych i dziewczęcych bohaterek, niż chciałaby tego Wisłocka. Dlatego jej książka bynajmniej aktualna nie jest.

Na hollywoodzkie biografie natomiast należy przymknąć oko jeszcze mocniej. Opublikowane m.in. przez Violettę Ozminkowski wstrząsające rozmowy z Krystyną Bielewicz, córką Michaliny Wisłockiej, skutecznie odbierają chęć przyswojenia spłaszczonej, efektownej opowiastki filmowej kręconej pod tezę. Legenda wokół życia pisarki wydaje mi się taki samym produktem jak i legenda wokół jej książki – została doprawiona glutaminianem sodu do smaku, by móc sprzedawać się jako coś, co niosło i wciąż niesie wyzwolenie. Nie ma wszak chwytliwszego hasła niż “walka o wolność”. Jednak pod tym względem zarówno książka zawodzi, jak zawodzi – po zapoznaniu się ze świadectwami bliskich – biografia.

Nie neguję faktu, że na Wisłockiej wychowały się pokolenia. Dziś jednak, kiedy mamy dostęp do wielu publikacji nowocześniejszych, promujących partnerstwo i spełnienie obu stronom nie życzę tego pokoleniom kolejnym. Od sztuki kochania wolę sztukę kochania się.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…