Site icon Portal informacyjny STRAJK

Szumowiny ahistoryczne

Instytut Pamięci Narodowej przez wiele osób nazywany jest policją historyczną. Niesłusznie. Policja musi mieć dowody, które przekazuje prokuraturze, która potem tę winę udowadnia w sądziew sądach. IPN nie musi nic.

Ostatnie przepychanki Instytutu z Lechem Wałęsą dowodzą nie tylko tego, że instytucja ta działa na zamówienie polityczne, ale i tego, że pracują w niej niemądrzy ludzie. Abstrahując bowiem od tego w jakim stopniu legenda „Solidarności” była umoczona we współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, opublikowanie wyników wielomiesięcznych badań specjalistów badania pisma niemal tuż po osobistej tragedii, jaka dotknęła Wałęsę, jest dla pisowskich zleceniodawców tych enuncjacji kontrproduktywne. Były prezydent pogrążony w żałobie po synu, zaatakowany ekspertyzami staje się, nawet dla antywałęsistów, przedmiotem współczucia. Po prostu Polacy uznają, że co za dużo, to niezdrowo. I werdykty IPN-owskich specjalistów miast stać się gwoździem do trumny, w której Kaczyński chciałby pochować mit Wałęsy, uczłowieczają niegdysiejszego elektryka.

Przy okazji ataków na noblistę, resztki zawodowej twarzy tracą chcący uchodzić za historyków. Choćby Cenckiewicz opowiadający o szantażowaniu Wałęsy przez Kiszczaka w latach 90-tych. Historycy bowiem powinni opierać się na faktach. Wolno im snuć najbardziej wydumane teorie, ale na ich podparcie coś powinni mieć.

Ludzie z IPN tego nie mają. Tak jak i szacunku wśród innych historyków. Ci zazdroszczą im tylko jednego – wysokich zarobków. Tyle tylko, że w zamian za nie IPN-owcy muszą się ośmieszać. Raz to ekshumując licho wie po co gen. Sikorskiego, raz to udowadniając że „Bury” i „Ogień” byli brzydzącymi się przemocy pacyfistami.

I nieważne, że zamiast przedstawiać fakty opowiadają bajki. Ważne, że mają etaty. To zwalnia ich z obowiązku naukowego obiektywizmu i mogą śpiewać peany na temat „Żołnierzy Wyklętych”. Ba, stosunek pracy każe im nie dostrzegać nawet tak istotnych materiałów źródłowych jak opinie CIA z lat 40., w których najcieplejszym wyrażeniem o antykomunistycznym podziemiu powojennym jest „oderwanie tych ludzi od rzeczywistości”. Poza tym dla amerykańskich wywiadowców byli najczęściej bandytami.

Ostatnio IPN chwalił się listą z danymi 8 500 esesmanów z Auschwitz-Birkenau. Opowiadano o tytanicznej pracy historyków. Tyle,że pracy zupełnie bezsensownej, a po drugie mocno wątpliwej. Bo co można powiedzieć o czymś, czego efektem jest kilkaset osób bez imion, nazwisk, czy jakichkolwiek innych danych identyfikacyjnych. Jeśli ta niedoróbka, jeszcze nie stała się przedmiotem kpin, to pewnie dlatego,że nikomu do bazy danych o esesmanach nie chciało się zajrzeć.

Pracownicy IPN mają za zadanie tworzyć mit. Ale historia nie znosi legend. Wcześniej czy później są one weryfikowane. Często dość boleśnie dla ich twórców, o czym mogli się przekonać twórcy legend Janka Krasickiego, czy Marcelego Nowotki. Dzisiejsze dokonania IPN zostaną podważone jeszcze szybciej. Ostatnio historycy z uczelni i PAN są zaskakiwani wysypem doskonałych opracowań doktorantów i doktorów historii. Wysypem, jakiego nie widzieli od wielu lat. Wspólnym mianownikiem ich wszystkich jest odrzucenie wciskanej przez IPN polityki historycznej. I pisanie o historii takiej, jaką ona była naprawdę. Czyli niejednoznacznej, zniuansowanej i kierującej się logiką swoich czasów, a nie ahistorycznym punktem widzenia prezesa Szarka i kolegów.

Exit mobile version