Niedawno ambasador Chin w Waszyngtonie Qin Gang zauważył, że jeśli Stany Zjednoczone (a za nimi reszta państw Zachodu) będą nadal zachęcać Tajwan do ogłoszenia niepodległości i popychać Tajpej w tym kierunku, może to doprowadzić do konfliktu zbrojnego między Chinami a Stanami Zjednoczonymi.
To właśnie sprawa Tajwanu jest jego zdaniem – a to przecież oficjalne stanowisko Państwa Środka – największym problemem w narastających sprzecznościach między Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Sprzeczności, które mogą doprowadzić do otwartej wojny. Nie może być – dla racjonalnie myślących – zaskoczenia, że podczas wizyty prezydenta Argentyny za Wielkim Murem Chiny udzieliły oficjalnie poparcia argentyńskim pretensjom do Falklandów. Nie, to nie dowód złej woli i imperialnych komunistycznych zapędów, jak oceniły sprawę polskie media głównego nurtu. To pekińska odpowiedź na określone kroki i enuncjacje płynące z Londynu, ze strony ekipy Borisa Johnsona.
Kwestia Tajwanu jest zagadnieniem globalnym, niosącym potencjalnie dużo więcej problemów dla Amerykanów niż np. Ukraina, ich obecność w Syrii czy ponowne podporządkowanie swojemu dyktatowi Europy Zachodniej.
Główne zakłady produkcyjne TSMC, absolutnego światowego lidera w produkcji mikrochipów, największego światowego producenta układów scalonych, znajdują się mianowicie właśnie na tej zbuntowanej chińskiej wyspie. Przeciąganie liny pomiędzy Pekinem a Waszyngtonem jest walką o pozycję i znaczenie w światowej gospodarce.
Chipy TSMC stanowią obecne serce wszystkim smartfonów, wysokowydajnych platform obliczeniowych, komputerów PC, tabletów, serwerów, stacji bazowych i konsoli do gier, cyfrowej elektroniki użytkowej, samochodów i są obecne w każdym systemie uzbrojenia, zbudowanego w XXI wieku. Tajwan wytwarza ponad 50 proc. światowych produktów z dziedziny najbardziej zaawansowanych technologii. Aby zrozumieć znaczenie TSMC dla całego świata, warto podać tylko jeden przykład: kryzys niedoboru półprzewodników, który wybuchł w 2020 r., związany z lockdownem na Tajwanie i w Korei Południowej, mocno uderzył w producentów elektroniki i przemysł motoryzacyjny. Na liście firm, które zgłosiły problemy z realizacją zamówień z powodu braku chipów, znaleźli się tacy giganci jak Apple, Sony, Ford, General Motors czy Volkswagen.
Taiwan Semiconductor Manufacturing Company Limited bazowało niegdyś na maszynach i technologiach amerykańskich, potem we własnym zakresie je udoskonalało. Dziś ma własne zaplecze badawcze i dostarcza układy dla takich gigantów jak Apple, Nvidia czy chińskie Phytium Technology projektującej procesory dla chińskiego rządowego centrum badawczego technologii hipersonicznych (CARDC). Ponieważ globalizacja osiągnęła w naszych czasach bezprecedensowe rozmiary, los największych producentów elektroniki, zarówno w Chinach kontynentalnych, w Stanów Zjednoczonych, jak i w UE zależy od pracy tajwańskich producentów.
W rzeczywistości walka o Tajwan to nie tylko walka o dominację w jednej kluczowej branży, ale o dominację nad światem w najczystszej postaci.
Do tej pory górą byli Jankesi. Tajwańska korporacja wykorzystuje w swojej produkcji technologię amerykańską i Stanom Zjednoczonym udaje się dość łatwo wpływać zarówno na politykę samego przedsiębiorstwa, jak i na stosunki społeczne panujące na wyspie w całości. Zakazując w 2020 roku, w ramach wojny handlowej z Chinami, przyjmowania przez TSMC zamówień od Huawei (około 15 proc. całego portfela zamówień tajwańskiego producenta), Stany postawiły Chiny w bardzo trudnej sytuacji, która ogromnie wzburzyła Pekin.
Chińczycy zareagowali na ten nieprzyjazny ruch Stanów Zjednoczonych na dwa sposoby jednocześnie. Po pierwsze zatwierdzili program budowy nowych miejsc produkcji mikroprocesor w stylu TSMC i mają do 2025 roku uniezależnić się całkowicie od produkcji tajwańskiej w tej mierze, przeznaczając na ten cel 12,4 biliona dolarów. Po drugie zagrozili, że rozwiążą problem siłą odzyskując kontrolę nad wyspą i pozbawiając tym samym USA dostępu do produktów TSMC. I to zagrożenie ze strony Pekinu poważnie zaniepokoiło Waszyngton, bo około 60 proc. chipów produkowanych na wyspie powstaje właśnie dla firm amerykańskich. A w Stanach, podobnie jak w Chinach, nie da się z dnia na dzień zastąpić tej straty.
Jeśli tajwańska produkcja zostanie zniszczona podczas działań wojennych (a podobno Amerykanie są gotowi wysadzić ją w powietrze, jeśli nastąpi chiński szturm na Tajwan), to Pekin i tak wygra. Chiny już są poważnie zaawansowane w przełamaniu hegemonii TSMC, nawet jeśli nie odtworzą z dnia na dzień produkcji na taką skalę, jak dziś na wyspie. Amerykanie na razie są w stadium organizacyjnym. Na postanie TSMC w Arizonie i Samsung E.Comp. w Teksasie przeznaczyli ok. 30 mld dolarów Porównując to z inwestycjami Chin w to przedsięwzięcie jest to skala minimalna.
Ostatecznie Stany Zjednoczone mogą znaleźć się w sytuacji, w której zaczną – jak mówią Chińczycy – „płonąć” (dosłownie i w przenośni) na wszystkich frontach, jakie otworzyli. I będą musiały wycofać się z Tajwanu, tak samo jak z Afganistanu czy Wietnamu. I nie chodzi nawet o to, czy obecnie Chiny faktycznie planują i poważnie rozważają operację militarną przeciwko Tajwanowi. A co, jeśli Rosja, obecnie strategiczny i coraz ważniejszy dla ChRL sojusznik, będzie w stanie stworzyć w Syrii takie warunki dla wojsk amerykańskich, że ich dalsze pozostawanie w tym kraju okaże się niemożliwe?
Henry Kissinger, nestor amerykańskiego imperializmu, polityk tyleż chłodno, co dalekowzrocznie myślący, pisał: USA i Zachód nie mogą sobie pozwolić na ścisły sojusz Chin i Rosji, bo dla cywilizacji zachodniej będzie to wyzwanie śmiertelne. Amerykańskie elity polityczno-wojskowe – a za nimi zachodnia Europa, poddająca się dyktatowi Waszyngtonu – postępują tak, jakby o tym nigdy nie słyszały.