Jak napisał dziś na łamach „Polityki” Stanisław Tym, „zawartość PiS w PiS nie zmniejszyła się ani o jotę”. Partia Jarosława Kaczyńskiego na jesieni zamierza szturmem wziąć utracone w 2007 r. przyczółki. Drugim takim przyczółkiem są, zaraz za Pałacem Prezydenckim, media publiczne. Ponieważ, jak wiemy ze starego porzekadła, realną władzę ma ten, kto ma środki masowego przekazu – PiS jest w stanie zrobić naprawdę wiele, by móc posadzić swoich ludzi na decyzyjnych stołkach. Kilka tygodni temu na czteroletnią kadencję wybrano nowe składy zarządów Telewizji Polskiej oraz Polskiego Radia. Partia, która na jesieni obejmie stery, może mieć nie lada problem z zamianą cudzych na swoich. Dlatego też postuluje potrzebę zmiany ustawy, która za jednym zamachem (sic!) pozwoli wyrzucić świeżo wyłonione zarządy, jak również zapewni praktycznie niczym nieograniczoną możliwość grzebania w ofercie programowej. A to przecież mokry sen każdego polityka PiS, czemu dano wyraz na sobotniej konwencji programowej.
Jako dziennikarka ze zgrozą słuchałam o zapowiadanej przez posłankę Barbarę Bubulę „zasadniczej reformie mediów narodowych”. Już samo określenie „media narodowe” daje do myślenia na temat postulowanych zmian. Im dalej w las, tym jeszcze więcej przerażających słów: „systemowa polityka historyczna”, „wzmocnienie medialnego przebudzenia”, „uspołecznić i zdekolonizować to, co zostało Polakom zabrane”.
Nie do końca rozumiem, co właściwie w dziedzinie środków przekazu zostało nam zabrane. Chodzi zapewne o „wielkie produkcje filmowe i seriale oparte na klasyce polskiej literatury” a także o „seriale historyczne, wypełniające białe plamy w świadomości historycznej polskiego narodu” – gdyż to na nich posłowie PiS planują oprzeć ofertę programową. W ramach odchodzenia od „dominacji pedagogiki wstydu i antypatriotycznego rewizjonizmu w opowieściach o naszej historii”, pragną również wspierać rynek prasy regionalnej („Nie może być tak, że przejęcie całego rynku przez niemiecki koncern nastąpiło przy zgodzie UOKiK”), a także „w porze największej oglądalności skutecznie nadrobić braki w edukacji obywatelskiej Polaków, wyjaśnić im zasady funkcjonowania państwa i najważniejszych dziedzin życia zbiorowego”.
Do mitycznej misyjności Telewizji Polskiej czy Polskiego Radia można mieć, owszem, mnóstwo zastrzeżeń. Jednak jeśli powiedzie się plan Prawa i Sprawiedliwości na wprowadzenie „jednoosobowych zarządów mediów narodowych” – możemy być pewni, że czeka nas pluralizm programowy podobny do tego, który rozciąga się między „Gazetą Polską” a toruńską rozgłośnią. Dekomunizacja na wizji, propaganda jedynie słusznej polskocentrycznej historii oraz promocja moralnej obyczajowości narzuconej przez episkopat mają być „w co najmniej 75 proc. finansowane ze środków publicznych”. Wolę zapłacić za pakiet z Comedy Central. Będzie podobnie zabawnie, ale przy tym nie strasznie.