Wielkie są zasługi abp Marka Jędraszewskiego dla laicyzacji polskiego społeczeństwa. Chciałbym zobaczyć krzywą obrazującą ilość dokonywanych apostazji. Nie zdziwiłbym się, gdyby po każdym wystąpieniu dostojnika metropolity następowało ostre odbicie.

Gwiazda abepe Jędraszewskiego rozbłysła, kiedy papież mianował go metropolitą krakowskim. W kraju trwała już wojna ideologiczna, rozpętana przez rząd PiS po wygranych rok wcześniej wyborach. Jędraszewski okazał się jednym z najbardziej bezwzględnych dowódców. Obrażał dzieci poczęte dzięki in-vitro, wskazując na ich podrzędność, a naukę o płci określał „negacją pana Boga”. Kiedy na ulice wyszły kobiety, nazywał je pogardliwie „julkami” pytając: „jakim prawem chcecie zabijać jeszcze nienarodzone dzieci?”.

Jędraszewski pilnował też starych porządków w rodzinnym Poznaniu. Roztoczył parasol ochronny nad oskarżanym przez kleryków o molestowanie abp Juliuszem Paetzem, który, dzięki wstawiennictwu wpływowego kolegi aż do ostatnich tygodni życia koncelebrował msze święte w stolicy Wielkopolski i uczestniczył w życiu publicznym. Arcybiskup stwierdził też, że skazanie australijskiego kardynała George′a Pella za czyny pedofilskie to przykład prześladowań chrześcijan we współczesnym świecie.

Były też momenty, gdy przekraczał wszelkie granice, rzucając na arcybiskupi fiolet brunatny cień. – Mogę sobie łatwo wyobrazić, że za jakiś czas, mam nadzieję, że sam tego nie dożyję, że w roku 2050 nieliczni biali będą pokazywani innym rasom ludzkim – tu, na terenie Europy – tak jak Indianie są pokazywani w Stanach Zjednoczonych w rezerwatach. Byli sobie kiedyś tacy ludzie, którzy tu zamieszkiwali, ale przestali istnieć na własne życzenie, ponieważ nie potrafili uznać tego, kim są od strony biologicznej – stwierdził w 2013 roku, jeszcze jako metropolita łódzki na spotkaniu z młodzieżą w Pabianicach. Jeśli komuś wydawało się wtedy, że to przykry lapsus, kilka lat później hierarcha potwierdził, że język skrajnej prawicy to również jego język, nazywając osoby LGBT  „ideologią będącą rodzajem umysłowej zarazy”.

Dwa dni temu abepe Jędraszewski podczas modlitwy pokutnej kapłanów w sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej odniósł się do rosnącej liczby apostazji w archidiecezji krakowskiej. Wzrost jest piorunujący – z 50-60 w latach 2015-19 do 445 w ubiegłym roku. Jednak nawet tak poważny sygnał ostrzegawczy ze strony członków wspólnoty nie zwiedzie arcybiskupa z jego drogi. Żadnej refleksji. Wyparcie, a po nim atak, na tych „którzy nie rozumieją Kościoła, którzy nie umieją Kościoła kochać, nawet przez łzy, którzy próbują z Kościołem walczyć, którzy się oddalają i tych, którzy podejmują dramatyczne akty apostazji”.

Jędraszewski reprezentuje kościół, który nie zna słowa „przepraszam”. Kościół drapieżny i dumny – przekonany o słuszności swojej pozycji i gotowy jej bronić, również brutalnymi środkami. W języku hierarchy przewija się metaforyka wojny. Jest wróg, którego celem jest zniszczenie wspólnoty i pogrzebanie katolickich wartości. Należy mu się przeciwstawić, maksymalnie osłabić, a ostatecznie – zniszczyć. Tu nie ma miejsca na szacunek i akceptacje współistnienia w stylu abp Grzegorza Rysia czy Tygodnika Powszechnego. Jędraszewski nawet słowo „miłość wypowiada z gniewem, zaciśniętymi ustami.

Kościół Jędraszewskiego drastycznie rozmija się z oczekiwaniami współczesnego polskiego społeczeństwa, a wręcz jest dla niego ucieleśnieniem wszelkiej opresji. Ponury, wymuszający poczucie winy starzec i jego słowa przeciwko indywidualnemu spełnieniu, wolności afirmacji tożsamości i światopoglądu, budzi opór i gniew.

Na koniec coś osobistego.

Księże arcybiskupie! Pamiętasz sekretariat w poznańskiej siedzibie Przewodnika Katolickiego? Byłeś wtedy naczelnym. Miałeś sekretarkę, panią Hanię. Popijałeś kawusie, dziękowałeś za pisma, zagadywałeś o sprawy z grunwaldzkiego fyrtla. Czasem obok niej siedział mały chudy chłopiec z okrągłą buzią i śmieszną grzywką. Rysował, bawił się elektryczną maszyną do pisania, wstydził się księdza arcybiskupa. Tak rozkoszny, że znalazł się kiedyś na okładce „Małego Przewodnika Katolickiego”. Tym chłopcem byłem ja.

Dziś jestem „marksistowskim złem”, zarazą, twoim wrogiem i koszmarem. A także jednym z milionów tych, którzy chcą aby Polska była wolna od takich jak ty. Wygłaszaj sobie swoje nienawistne kazania, oby tak dalej, a już niedługo zaczniemy się zastanawiać, na co zaadaptować pustoszejące kościoły – na biura organizacji gejowskich? Skateparki? A może redakcje lewicowych pism?

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…