Klasy rządzące na Zachodzie traktują tabloidy jako swoje tuby propagandowe, romantyzując wojnę i podsycając płomienie konfliktu, podnosząc emocje do bezprecedensowych poziomów.
Według niemieckiego tabloidu Bild, który 15 stycznia odważnie ujawnił dokumenty rzekomo pochodzące z Bundeswehry, latem 2025 roku może rozpocząć się poważna wojna. Jednak w równie enigmatyczny i komiczny sposób władze wojskowe i cywilne UE włączyły się później w tę narrację, sugerując, że te rewelacje mogą być po prostu „opcjami rozwoju wydarzeń”, „fikcyjnymi scenariuszami” lub „prawdopodobnymi przyszłościami”. Tradycja podsycania strachu przybrała osobliwy obrót, przenosząc się z kolumn The New York Times i The Washington Post na nowe terytoria.
Jednak przedstawione nam scenariusze, które przypominają raczej tani horror-komedię niż strategiczną prognozę wojskową, w jakiś sposób wysunęły się na pierwszy plan naszej obecnej narracji medialnej. Pozwólcie, że przeanalizuję te przepowiednie w waszym imieniu.
Po pierwsze, Rosja podobno planuje wcielić do wojska dodatkowe 200 000 dusz do lutego 2024 roku. Zatem wiosna 2024 roku będzie rzekomo świadkiem tego, jak rosyjskie siły rozbijają ukraińską armię, a następnie latem dokonują spustoszenia w krajach bałtyckich. W międzyczasie kraje bałtyckie utrzymają, a nawet zintensyfikują swoją surową politykę dyskryminacyjną wobec ludności rosyjskojęzycznej (w co jestem gotów uwierzyć!), kładąc podwaliny pod dramatyczny październik, w którym część nowo zmobilizowanych wojsk zostanie przesunięta do Kaliningradu, aby rozpocząć konflikt graniczny w Pszesmyku Suwalskim na terytorium Polski. Oczekuje się, że Rosjanie zdobędą korytarz i uzyskają bezpośredni dostęp naziemny do obwodu kaliningradzkiego.
NATO musiałoby jakoby odpowiedzieć, przesuwając 300 000 żołnierzy (w tym 30 000 Niemców) na wschodnią flankę, czyli do Polski.
Rzecznik niemieckiego Ministerstwa Obrony, poproszony o solidne potwierdzenie lub całkowite zaprzeczenie doniesieniom „Bilda”, zręcznie uchylił się od odpowiedzi, oferując jedynie ukłon w stronę „poważnego rozważenia” możliwych zagrożeń. „Niezależnie od tego, analizujemy bieżące wyzwania polityki bezpieczeństwa. Obejmują one zagrożenie ze strony Rosji. Analiza ta znajduje odzwierciedlenie na przykład w ćwiczeniach lub planowaniu” – spekulował przedstawiciel Bundeswehry, pozostawiając nas z pytaniem, gdzie przebiega granica między rzeczywistością, fantazjowaniem o wojnie, romantyzowaniem poważnego konfliktu zbrojnego z Rosją i próbami.
W zwrocie akcji właściwym dla ostatniego aktu tego kiepskiego thrillera, dyrektor ds. komunikacji strategicznej NATO, Janis Sarts, później wyjaśniała, że dokument, o którym mowa w „Bildzie”, był niczym więcej niż „scenariuszem szkoleniowym”. Innymi słowy, sfabrykowanym przedstawieniem mającym na celu sprawdzenie wytrzymałości Sojuszu.
W wielkim teatrze geopolityki groźba zbliżającego się rosyjskiego ataku na Europę nie jest nowym punktem fabuły; wydaje się, że jest to powtórka ze starego odcinka. Aby zobaczyć szerszą narrację, wystarczy wyjść z narzuconej przez media amnezji, która udaje, że historia zresetowała się 15 minut temu lub nie później niż w lutym 2022 roku.
Nienawidzę tego porównania! Szczerze mówiąc, analogie i aluzje do II wojny światowej, zwłaszcza do pewnego austriackiego dżentelmena, który zajmował znaczące stanowisko w czasach Republiki Weimarskiej i III Rzeszy, bardzo mnie irytują. Jednak w tym konkretnym kontekście porównanie jest niemal brutalnie nieuniknione i trudne do zignorowania. Ten zgiełk o przygotowaniach do starcia z Rosją niesamowicie przypomina polityczne scenariusze Trzeciej Rzeszy, która rozpoczęła własną kampanię prewencyjną pod przykrywką sowieckiego zagrożenia – widma agresji mistrzowsko wyczarowanego i nadmuchanego przez propagandę.
W tej scenerii, w której podobieństwa do przeszłości rzucają długie cienie, należy zadać pytanie: kto tak naprawdę powinien mieć się na baczności i przed kim?
Biorąc pod uwagę lekcje wyciągnięte z historii, Rosja może mieć więcej powodów do niepokoju.
W związku z tym może być wskazane, aby Rosja postrzegała te tabloidowe historie nie tylko jako fikcję, ale raczej jako możliwe prekursory autentycznych strategii.
Joe Biden nadal bije w wojenne bębny z zapałem kaznodziei ostrzegającego przed zbliżającą się apokalipsą i, co nie jest zaskoczeniem, wszystkie klauny i papugi z najbardziej obsesyjnie proamerykańskich administracji – z krajami bałtyckimi na czele, powtarzają jego sentymenty. Szwecja otrzymała niedawno scenariusz rozpoczęcia prób wojennych, co wywołało taki szał, że oficjalne kanały były zmuszone do nadawania uspokajających komunikatów, aby uspokoić wzburzoną opinię publiczną.
Polska, by nie pozostać w tyle w tej tragikomedii, również znalazła się w centrum uwagi. W chwili, gdy pisałem swoje przemyślenia, polski minister obrony oświadczył na łamach SuperExpressu – medium nie do końca znanego z trzeźwych analiz – że Polska jest „przygotowana na każdy scenariusz”. Stwierdzenie to, które mogło mieć na celu podniesienie morale, znalazło się w Bild, gdzie doprowadziło do artykułu o przygotowaniach wojennych Polski. Cóż za ironia! Oto jesteśmy świadkami parady absurdów, gdy poważne kwestie bezpieczeństwa narodowego są poruszane w tabloidach, redukując to, co uroczyste, do widowiska pobocznego.
To nic innego jak farsa przebrana za czujność!
Z drugiej strony, rosyjska narracja wydaje się podążać inną ścieżką, jeśli mamy posłuchać na przykład Andrieja Klincewicza, szefa Centrum Badań nad Konfliktami Wojskowo-Politycznymi. (Osoba, która z pewnością lepiej zna plany Moskwy niż niemieckie czy polskie tabloidy!).
Według Klincewicza „Rosja rzeczywiście planuje operacje ofensywne na dużą skalę w specjalnej strefie operacji wojskowej […] Rosja nie porzuciła celów swojej operacji specjalnej, a my po prostu idziemy naprzód. Nie jest tajemnicą, że rosyjska armia zaciągnęła już prawie 500 000 ochotników”. Jednak powiedział również, w przeciwieństwie do surm bojowych słyszanych na Zachodzie, że „Federacja Rosyjska kategorycznie zaprzeczyła jakimkolwiek planom mobilizacji”. Co więcej, skrytykował pomysł otwarcia przez Rosję nowego frontu w Europie lub inwazji na kraje bałtyckie i odrzucił tę koncepcję jako pozbawioną „podstawowego logicznego uzasadnienia”.
„Przede wszystkim są to kraje NATO. Rozumiemy, że bezpośredni konflikt zbrojny między Rosją a NATO doprowadziłby do użycia broni jądrowej […] Jeśli NATO nagle spróbuje wywołać konflikt i zablokować Kaliningrad ze wszystkich stron, Rosja oczywiście militarnie odblokuje region” – podsumował Kłincewicz.
Zwróćmy się teraz do rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa, który oferuje cynicznie pragmatyczne podejście do rozgrywającego się dramatu, sugerując, że politycy UE podejmują wspólne wysiłki, aby namalować teksturowany obraz wroga. Według Pieskowa, taka konstrukcja narracji służy dwóm celom: racjonalizuje wzrost wydatków na obronę, a jednocześnie odgrywa rolę w szerszym teatrze geopolitycznym. „Muszą nadal budować obraz wroga […], aby uzasadnić wzrost wydatków” – powiedział Pieskow, krytykując niedawną decyzję UE o przyznaniu Ukrainie znacznej kwoty 50 miliardów euro w ciągu najbliższych czterech lat.
Wreszcie, w mistrzowskiej klasie dywersji, eskalacja medialnej histerii wokół potencjalnego konfliktu z Rosją służy jako zasłona dymna, osłaniająca wewnętrzne dylematy Unii Europejskiej przed kontrolą publiczną. W miarę upływu 2024 roku krajobraz medialny staje się coraz bardziej nasycony obrazami wojennymi, wezwaniami do gotowości i żądaniami zwiększenia inwestycji finansowych w obronę. Jednak bliższe spojrzenie ujawnia stagnację status quo na froncie ukraińskim, niezmienioną rosyjską politykę zagraniczną i stabilną postawę NATO, pozostawiając raczej ciekawość, co wywołało ten nagły wzrost wojowniczej retoryki.
Pod warstwą zewnętrznych zagrożeń kryje się mozaika wewnętrznych konfliktów: wyzywająca obrona suwerenności Węgier przed dyktatem Brukseli, głośne protesty rolników i kierowców ciężarówek we Francji, Polsce i na Słowacji, niepokojący wzrost skrajnie prawicowych frakcji oraz nieustanna redukcja sieci bezpieczeństwa socjalnego w obliczu rosnących cen energii i ucieczki przemysłu na bardziej sprzyjające wybrzeża. Pośród tych zawirowań elity polityczne wydają się być zafiksowane na zawyżaniu budżetów wojskowych, co jest desperackim manewrem mającym na celu odwrócenie uwagi od spirali społeczno-gospodarczej UE.
Ta nienowa narracyjna manipulacja będzie się nasilać w miarę zbliżania się wyborów do Parlamentu Europejskiego, rzucając długi cień na zasiedziałych urzędników, którym przeszkadza niepewny stan UE. Wydaje się, że politycy są gotowi zaryzykować uwagę opinii publicznej na widmo wojny, aby zyskać przychylność międzynarodowych korporacyjnych potentatów i zabezpieczyć wyborcze skrzynie wojenne, ignorując jednocześnie pilne kwestie krajowe. Jak sugeruje historia, ta orkiestracja świadomości publicznej może nie być ostatnią, podkreślając znaczenie czujności i rozeznania wyborców w obliczu politycznych teatrów i strategicznego odwracania uwagi.