Wróciła po dwóch latach. Tak kolorowa i radosna, jakby nie było w tak zwanym międzyczasie kolejnych nagonek na ludzi LGBT, kolejnych dyskryminujących gestów i odczłowieczających wypowiedzi. A może właśnie dlatego – bo osoby, które w tej paradzie szły, tego dnia chcą być po prostu sobą pod tęczowym sztandarem. Zostawić doświadczenia wykluczenia czy odrzucenia i po prostu się cieszyć.
A przy okazji pokazać: jesteśmy i będziemy. Nie ma społeczeństwa bez ludzi LGBT+.
Chociaż nie można powiedzieć, że pisowskie nagonki nie dały żadnego efektu. Niestety. Nienawiść do odmienności leje się w internecie i ma się dobrze w świecie realnym. Nieprzypadkowo jedna z organizacji broniących ludzi LGBT ufundowała w tym roku bilboard z napisem „Kochajcie mnie, mamo i tato”. Odrzucenie dziecka, które opowiedziało w rodzinie o nieheteroseksualnej orientacji nadal statystycznie zdarza się znacznie częściej, niż akceptacja i wsparcie ze strony najbliższych. Słusznie zapytano dziś paradującego Rafała Trzaskowskiego, dlaczego ciągle nie ma w Warszawie hostelu dla osób, które z powodu takich uprzedzeń wyrzucono z domu; Trzaskowski obiecał go, podpisując Kartę LGBT+ i … obiecuje dalej. Proklamowanie kolejnych „stref wolnych od LGBT” w imię doraźnych politycznych interesów stwarzało dodatkowe przyzwolenie na dyskryminację. Organizacje w typie Ordo Iuris zwierają szyki, występując w obronie ultrakonserwatywnych i homofobicznych akademików. Jeszcze nie mamy ustawy w stylu węgierskim, zakazującej „propagowania homoseksualizmu” (czytaj: mówienia o ludziach LGBT inaczej niż źle), ale można mieć pewność, że ona gdzieś już powstaje.
Prawica postawiła na bicie w tęczę, chociaż w głębi serca chyba wie, że tęcza nie zniknie.
PiS potrzebuje wroga, a „obrona rodziny” to prosta klisza, którą można rozgrywać przez długie lata. Ale Internet, portale społecznościowe, Netflix, cała popkultura płynąca do nas z zachodu podmywa wysiłki konserwatystów. Kościelnych pouczeń o tradycyjnej rodzinie słuchają coraz mniej nawet daleko od miast (pamiętacie protesty kobiet w małych miasteczkach Podlasia, Podkarpacia czy takiej niby pobożnej Małopolsce?). O tym, czy młode pokolenie, deklarujące lewicowość, jest naprawdę lewicowe, napisano setki zdań, trzeźwo zauważając, że ta samozdeklarowana lewicowość często nie dotyka nawet rzeczy kluczowej, czyli stosunku do kapitalizmu – ale nie ulega raczej wątpliwości, że akceptację dla różnorodności ci ludzie wyrażają absolutnie szczerze. Warszawska Parada Równości nie jest już marszem garstki odważnych. Będzie – znowu, jak w 2019 r. przed pandemią – otwarciem całego sezonu demonstracji. Demonstracji, które z reguły wyraźnie przewyższały liczebnie brunatne kontrpikiety.
Jedna jeszcze rzecz świadczy o tym, że polska prawica kijem rzeki nie zawróci: Polska należy już do krajów, gdzie międzynarodowe koncerny w czerwcu obowiązkowo kolorują logo na tęczowo. Idący ulicą Waryńskiego mijali mural Netflixa, przypominający o tym, że ludzie LGBT byli zawsze.
W państwach, gdzie to marketingowo nie popłaca, wielcy kapitaliści nie są tak odważni.
Homofobia nie przestała być problemem. Podstawowe legislacyjne postulaty organizacji LGBT+ nadal nie zostały zrealizowane. Ale mamy w parlamencie już nie jednego Roberta Biedronia, tylko całą grupę posłów, którzy nie boją się tęczowej flagi. Organizacje walczące o prawa LGBT są zdecydowane swoją walkę kontynuować. A sami ludzie, którzy nie wpisują się w heteronormę – wychodzić na ulice i pokazać, że nie dadzą się zastraszyć.
I dlatego nie ma cienia przesady w nazwaniu dzisiejszej Parady Równości świętem. Świętowaliśmy i różnorodność, i to, że prawicowa propaganda nie dała rady zatruć wszystkich Polek i Polaków. Dziś głosiciele nienawiści są u władzy. Ale tak nie będzie zawsze.
Kontramanifestacja wobec dzisiejszej #ParadaRówności jest imponująca i liczy około 10 osób. pic.twitter.com/uX5EtrD7EQ
— WTV.pl (@WTVPL) June 19, 2021