W sobotę ulicami Warszawy przejdzie Parada Równości. Jak co roku środowiska LGBT zaprezentują swoją siłę. W atmosferze przyjaźni i akceptacji dla inności przemaszeruje kilkadziesiąt tysięcy osób. I bardzo dobrze, jest to największa organizowana cyklicznie manifestacja środowisk postępowych. Walka o rozszerzenie praw obywatelskich – małżeństw, prawa do adopcji, kodeksów przeciwko przemocy i dyskryminacji – to wszystko jest bezsprzecznie słuszne i potrzebne. Po raz kolejny jednak Paradzie Równości towarzyszy demonstracja sprzeczności i przykre zjawisko kolonizacji progresywnych wartości, emocji i zachowań przez prywaciarzy, czyli kapitalistycznych właścicieli.
Kilka dni temu przez media społecznościowe i plotkarską atmosferę Warszawy przeleciała informacja, że na Plac Zbawiciela wraca tęcza. Wspaniale, prawda? Wszyscy pamiętamy instalację Julity Wójcik. Projekt ten bardzo szybko wymknął się intencjom artystki, której chodziło jej o rekonstrukcję symbolu przymierza w ujęciu biblijnym – porozumienia człowieka z Bogiem. Tęcza na „zbawiksie” szybko stała się jednak ważnym polem politycznego sporu i płaszczyzną antagonizmu. Społeczeństwo napełniło kolorową instalację własnymi znaczeniami. W rozmowach z osobami LGBT można było usłyszeć, że to znak walki, zaangażowania i przechylenia wahadła w dobrą stronę. Równościowy totem pojawił się w centrum miasta i błyszczał bezczelną pięknością. Miejsce to stało się polem politycznej manifestacji także dla zwolenników wszelkiego rodzaju zwolenników podziałów i nienawiści . Od 2012 do 2015 roku tęcza za ich sprawą płonęła siedem razy.
Dla mnie tęcza była punktem, w którym znoszony jest podział w pojęciu równości. Wraz z towarzyszami z Inicjatywy Pracowniczej zorganizowałem akcję „związki za związkami”. Argumentowałem wówczas, że homofobia to zaprzeczenie idei walki o sprawiedliwość społeczną. Równość nie jest bowiem zbiorem, z którego możemy sobie wybrać najlepiej nam pasujące elementy. „Realna społeczna równość jest celem, o który walczymy jako całość, odrzucając zarazem w całości nędzę nierówności – fundament logiki kapitalistycznej hierarchizacji. Klasa nie jest jednolitą strukturą. To konglomerat uzupełniających się różności; potencjalnie wywrotowych, bo wykraczających poza koncept sprawnie zarządzanej kapitalistycznej fabryki społecznej. Spychanie na dalszy plan istności walki mniejszości albo dostrzeganie tylko jednej z nich – równości ekonomicznej jako postulatu walczących pracowników i pracownic – oddaje walkowerem to pole walki kapitalistycznej jurysdykcji” – pisałem w 2014 roku w manifeście opublikowanym na Codzienniku Feministycznym.
Myślę, że te słowa nie straciły nic na aktualności i świadomość tego każe mi krytycznie spojrzeć na procesy, które próbują obecnie opanować tęczowy ruch. Tęcza nie wróciła na Plac Zbawiciela w formie jaką znaliśmy dotychczas. Jest to dość tandetna instalacja wodno-świetlna, w ramach której wyświetlane są nie tylko feeria barw, ale również inne symbole zawłaszczone przez kapitalistyczny spektakl, m.in. piłka nożna. Inicjatorem i benefictentem gównoburzy informacyjnej pt. „Tęcza wraca”, kilkudziesięciu artykułów w mediach głównego nurtu, komentarzy czołowych polityków i setek tysięcy tweetów oraz wpisów na innych portalach społecznościowych jest marka lodów Ben&Jerry’s. Kapitał podpina się pod realną społeczną potrzebę równościowej zmiany, budując sobie ciąg pozytywnych konotacji skojarzeniowych. A wszystko przy namaszczeniu Stowarzyszenia Parada Równości oraz grupy Miłość Nie Wyklucza, które swoimi nazwami legitymizują pasożytniczą hucpę.
Przejęcie tęczy przez burżuja produkującego lody uruchamia wszystkie najgorsze skojarzenia, blokujące rozwój i hamujące skuteczność ruchu LGBT i skutkujące niemożliwością połączenia walki o rozszerzenie wolności obywatelskich z ideą walki klasowej. To właśnie wizerunek geja jako bogatego wyalienowanego osobnika, cieszącego się dystynkcyjną swobodą, pogardzającego biedą i przeciętnością, jest ciężarem, z którego skutkiem cieżkości muszą się mierzyć osoby próbujące się wyoutować w miejscu pracy czy w ramach grupy towarzyskiej. Wystarczy już tych skojarzeń, że pod tęczą na „zbawiksie” bawiła się warszawska elita z Mordoru, która w dupie ma zwykłego człowieka.
To, co udaje tęczę na Placu nie jest już symbolem walki o jakąkolwiek społeczną emancypację. Kreatorzy tego marketingowego zabiegu mówią, że taka tęcza jest niezniszczalna. Ja myślę, że przede wszystkim jest bezwartościowa i szkodliwa. To owoc i symbol niebezpiecznego romansu pewnej frakcji ruchu LGBT z kapitałem. A celem kapitału nie jest zmiana świata na lepszy i bardziej równy, bo czerpanie korzyści z istniejących nierówności jest jego instrumentem panowania.