Od kilku dni media plotkarskie żyją tak zwaną sprawą Makłowicza. To nie tylko celebrycka aferka, to ważny epizod naświetlający wizję, jaką mają dziś państwowi zarządcy informacji. Postulują oni całkowitą repolonizację mediów i zamianę wszystkich kanałów w tubę prawicowej propagandy, przy jednoczesnym zmarginalizowaniu i odcięciu od państwowych pieniędzy pozostałych mediów, nie dość prorządowych. Na wielkich prywatnych graczy na razie nie mogą znaleźć sposobu, ale z pewnością wkrótce uda się wykazać jakieś powiązania z obcym interesem.
Makłowicz gotuje w TVP wiele lat – przetrwał różne ekipy polityczne, i serio – trudno znaleźć program równie ociekający „polskością”, który stawia i Panu Bogu świeczkę, i diabłu ogarek. Makłowicz ze swoim konserwatywnym stylem zatwardziałego krakusa jest kuchennym ambasadorem Wielkiej i Godnej Polski za granicą (co prawicy powinno się podobać), ale jednocześnie jest na tyle (w przeciwieństwie do Cejrowskiego) bezpretensjonalny w kontakcie z innymi kulturami i zwyczajami, że ogląda się go bez bólu. A właściwie oglądało, bo właśnie wyleciał z TVP.
Nie chodzi oczywiście o to, by drzeć nad nim szaty, ale Makłowicz Gate pokazuje, jak wiele „haków” jest w stanie znaleźć władza na każdego, nawet najbardziej apolitycznego człowieka, który jej akurat przypadkiem nadepnie na odcisk. Makłowicz uczestniczył w nagrywaniu spotu promocyjnego TVP. Gdy zobaczył go na wizji, oburzył się i zażądał jego wycofania, ponieważ poczuł się narzędziem politycznej propagandy, a na ten kontekst – jak twierdzi – się nie godził. Z jego wypowiedzi miała zostać usunięta pierwsza część zdania. Makłowicz zaczął „Telewizja smakuje różnie, ale program >>Bake Off: Ale ciacho!<< smakuje słodko i doskonale”. Po wycięciu połowy wyszło, że doskonale smakuje pisowska telewizja. Każdy by się wkurzył i zabrał swoje zabawki.
TVP broni się w sposób doprawdy paradny, twierdząc, że Makłowicz znał scenariusz, a jego wypowiedź „jest prawdziwa”. Bo jest. Jest absolutnie prawdziwa – tylko wycięta. To doskonałe zobrazowanie wyrażenia „post-prawda”. Post-prawda to de facto jakaś tam prawda – pod określonym kątem, w określonym oświetleniu.
Jednak prawdziwy cyrk zaczął się później, gdy do zajadłej gry włączyła się na Twitterze Ewa Świecińska, reżyserka filmu „Pucz”, od niedawna w ścisłej kadrze TVP. Zarzucała Makłowiczowi, że na planie spotu zachowywał się nieprzystojnie: podśmiewał się z wypadku premier Szydło w Oświęcimiu, nie krył braku sympatii do kolegów prowadzących „Wiadomości”. Cud, że jeszcze nie bekał i nie puszczał bąków. Swoje przemówienie Świecińska zakończyła kąśliwą konstatacją, że TVP rzeczywiście musiała być słodka, płacąc przez tyle lat komuś, kto nie zgadza się z jej przekazem. Kto nie z nami…
W tej konkretnej sytuacji oburzenie Makłowicza jest zrozumiałe. Był w TVP „pierwszy”. Robił swoje. Mógł chcieć robić swoje dalej. Ale mu nie pozwolono, wkręcając w bieżącą politykę. Jednak to, co wydarzyło się później, seria żenujących chwytów, które u żyto przeciwko niemu, niech będzie przestrogą dla ludzi mediów, którzy zamiast zbojkotować TVP póki czas, chcą w niej tworzyć ruch resistance i być ostoją pluralizmu. Dla reżimówki nie ma takiej możliwości. Przeżuje Was i wypluje, a potem wyniesie na kopach. Nie warto.