Jak TTIP powraca do Polski i usiłuje wejść tylnymi drzwiami.
To było jednak zadziwiające. Kiedy cała Europa trzęsła się od protestów przeciwko umowie TTIP, między Unia europejską a Stanami Zjednoczonymi, w Polsce panował niemal całkowity spokój. Owszem, w tej sprawie alarmowało parę niewielkich organizacji lewicowych, lewicowe media, też przecież nieprzesadnie wpływowe podnosiły larum (strajk.eu pisał o tym wielokrotnie), ale ogół społeczeństwa, że o mainstreamowych mediach nie wspomnę, zachowywał błogostan idioty. Wynikało to z kilku przyczyn. Pierwsza to ogólna, wyuczona przez ostatnie ćwierćwiecze, absolutna bierność społeczna, opierająca się na wdrukowanej w ludzkie łby kliszy: zajmuj się sobą, dużo pracuj, albo jeszcze więcej pracuj, uwierz w siebie i wolny rynek, a na pewno osiągniesz sukces i bogactwo. Druga to nieco wynikające z tej pierwszej przekonanie, że świat władzy i świat zwykłego człowieka są bytami rozdzielnymi, a przekaz idzie tylko w jedną stronę. Trzecie wreszcie, to głębokie przekonanie, że wolny rynek jest tak doskonałym tworem, że nie ma co go psuć poprzez jakieś widzimisię.
Dopiero raptowny i niczym z punktu widzenia socjologii niewytłumaczalny potężny sprzeciw wobec ACTA na chwilę dał nadzieję, że może cos się w polskim społeczeństwie zmienia. Ale zdechła, zanim jeszcze nauczyła się oddychać. Przyłożył zresztą do tego swą rękę Janusz Palikot, inspirujący protesty przeciw ACTA, by potem poprzez idiotyczne manifestacje własne i swoich przybocznych doprowadzić wszelkie działania obywatelskie do karykatury. I czwarta – Polacy tak się przyzwyczaili do Unii Europejskiej, że pozostawali w niebezpodstawnym przekonaniu, że wszystko i tak decyduje się jeśli nie w Brukseli, to w innych niż Warszawa stolicach.
Fakt pozostaje faktem, że Polska na tle Europy pozostawała bierna w stosunku do TTIP i nawet krążące w internecie kolejne skandaliczne dokumenty z utajnionych negocjacji w tej sprawie nie zdołały wywołać choćby malutkiej demonstracyjni żywiołowo zbulwersowanych obywateli. Zresztą, że ta ślamazarność i oglądanie się na Europę miało pewne podstawy, ponieważ to z Berlina i Paryża wyszły pod adresem USA jasne komunikaty, że umowy w tym kształcie, pożądanym przez amerykańskiego sojusznika Unia nie podpisze.
Nie minęło wiele czasu, kiedy TTIP wróciła, tylko kuchennymi drzwiami z napisem CETA. Leciutko przypudrowana: nie z gigantyczną ponadnarodową gospodarką USA – tylko z niewielką i skromną gospodarką Kanady. Nie z niewychowanymi, bezpardonowo walczącymi o swoje, nie cofającymi się przed żadnymi chwytami w tej walce Jankesami, tylko z miłymi, kulturalnymi Kanadyjczykami, którymi rządzi teraz tak sympatyczny, jak żywcem wyjęty z pudełka z napisem „Polityczna poprawność, feminizm i mniejszości seksualne” premiera Trudeau. Nic, tylko brać i podpisywać.
Polski rząd oraz ogromna większość europejskich deputowanych popiera podpisanie CETA. 27 października ma się dokonać ten wiekopomny akt, ale, co za niewdzięczność, społeczeństwa krajów na zachód od Odry znowu stanęły okoniem. Na dodatek jest pewna korzystna zmiana: na wschód od tej samej rzeki już też coś się zmienia. 15 października organizowana będzie demonstracja przeciwko podpisaniu CETA. Nie mam pojęcia, ile osób będzie na niej lecz są pewne szanse, że ten protest będzie co najmniej zauważalny.
Ma on, jak sądzę istotne znaczenie, wykraczające poza samą niezgodę zwykłych ludzi na podpisanie CETA i TTIP. Chodzi nie tylko oto, o co idzie w całej Europie – oto rządy i europejscy biurokraci robią coś za plecami społeczeństw, które czuje się pominięte w tej ważnej sprawie, więc wychodzi na ulicę. W Polsce rzecz w tym, że to kolejny moment, w którym rząd rozjeżdża się z oczekiwaniami społecznymi i jawi się jako poplecznik innych niż ogólnospołeczne interesów. Mało tego, rząd wpadł we własną pułapkę. Kiedy PiS brał władzę, to czynił to pod hasłami nieledwie antykorporacyjnymi, prospołecznymi, eurosceptycznymi i antykapitalistycznymi. Teraz nagle okazuje się, że ministrowie rządu szydło mówią jednym głosem z przedstawicielami wielkich korporacji, związkami wielkich pracodawców i eurodeputowanymi, którzy niespecjalnie nawet to ukrywając, są ustami ponadnarodowych korporacji. Wystarczy posłuchać, co mówiła niedawno w Polskim Radiu europosłanka, w zamierzchłej przeszłości, o której, jak się zdaje, jak najszybciej chciałaby zapomnieć, lewicowy polityk Danuta Huebner; jak wtóruje jej Mateusz Morawiecki; w tym samym entuzjastycznym tonie śpiewa Krajowa Izba Gospodarcza, nie widzi problemu Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Mówiąc inaczej, jeżeli całkiem słusznie, umowę CETA i TTIP traktować jako dyktando wielkich ponadnarodowych korporacji, silniejszych niż państwa, nie mówiąc już o pojedynczych obywatelach, to polski rząd pokazuje się tutaj nie tylko jako lokaj amerykańskiej gospodarki, ale przede wszystkim jako reprezentant wielkiego kapitału. I pęka jak bańka mit o tym, że będzie zawsze trzymał stronę społeczeństwa. Bo nie trzyma.
W ubiegłym tygodniu polski Sejm przyjął uchwałę ws. ratyfikacji umowy CETA między Unią Europejską a Kanadą. 326 posłów głównie z klubów PO, PiS i Nowoczesna zagłosowało za przyjęciem uchwały w sprawie procedury ewentualnej ratyfikacji umowy CETA. Jednocześnie Sejm odrzucił poprawkę klubu Kukiz’15, która zakładała przeprowadzenie referendum w tej sprawie.
Garść cytatów
„To umowa antydemokratyczna i negocjowana w podziemiu” – Mateusz Trzeciak z Partii Razem;
„Komisja Europejska, tak jak to robi przy każdej regulacji, skonsultowała te sprawy z organizacjami społecznymi, lobbyści również mieli do tego dostęp, co oczywiście zrodzi zarzut, że pochodzili w szczególności z korporacji, ale była pewna debata przedwstępna na ten temat. Później odbył się proces negocjacyjny, który z definicji jest tajny. Możemy to zmienić, ale to jest inne pytanie. Mamy zatem proces negocjacyjny, kończący się umową. Teraz rozpoczynają się dyskusje, a obywatele zajmują stanowisko” – dr Adam Kirpsza, Instytut Nauk Politycznych Stosunków Międzynarodowych UJ;
„CETA nie zapewnia tego, że państwa będą miały swobodę w regulowaniu usług publicznych (m.in. ochrona zdrowia, edukacja, transport publiczny, dystrybucja energii, zaopatrzenie w wodę, usługi społeczne, kulturalne) zgodnie ze swym wyborem. Wręcz przeciwnie, w imię zapewnienia dostępu do rynku oraz ochrony praw inwestorów zagranicznych, CETA istotnie zmniejsza pole dla prowadzenia przez państwo (władze centralne i lokalne) własnej polityki dla realizacji interesu publicznego, w tym poprzez renacjonalizację usług poprzednio już sprywatyzowanych” – prof. Leokadia Oręziak;
„Dlatego też, Krajowa Izba Gospodarcza popiera realizowane na zasadach partnerstwa i równowagi interesów inicjatywy, których celem jest zwiększenie swobody przepływu towarów i inwestycji. W opinii KIG, do takich inicjatyw należy umowa o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejską i Kanadą (CETA)” – Krajowa Izba Gospodarcza
„Wpływ na rynek pracy będzie negatywny, znikną tysiące miejsc pracy w rolnictwie. 80 proc. polskiego eksportu idzie na rynek rolny w Unii” – Bogumił Kolmasiak, Akcja Demokracja;
„Choć umowa została wynegocjowana dwa lata temu ani poprzedni, ani obecny rząd nie przedstawił do tej pory bilansu, ile zyskają, a ile stracą na niej polscy przedsiębiorcy” – Andrzej Sadowski, Centrum im. Adama Smitha.
„Niewiele osób zna tę umowę realnie. Uczestniczyliśmy w konsultacjach poprzez organizację BusinessEurope. Tam powstały raporty, które przekonują nas do umowy” – Jakub Wojnarowski, zastępowa dyrektora generalnego Konfederacji Lewiatan.
Z odezwy organizatora demonstracji Akcja Demokracja: Po długich dniach pracy, malowaniu transparentów, organizowaniu autokarów, kolejnych występach medialnych już niemal wszystko gotowe! Jutro ruszamy barwnym pochodem by zamanifestować nasz sprzeciw wobec przyjęcia CETA i negocjacji TTIP.
Spotykamy się w Warszawie o godz. 13.00 pod Ministerstwem Rolnictwa na ul. Wspólnej. Niech będą nas tysiące! W tym samym dniu co my, na ulice miast wyjdą demonstranci w innych krajach Europy. To nasza wspólna walka o bardziej demokratyczna i sprawiedliwą przyszłość. Przyszłość, gdzie ludzie tacy jak my będą ważniejsi od lobbystów korporacji.