Ma problem ze strajkiem rezydentów czołówka neoliberalnych propagandzistów, których mądrości od lat sprzedaje się Polakom jako prawdę słuszną i niepodważalną. Różne grupy zawodowe można było posłać do kąta, piętnując je za roszczeniowość, brak elastyczności, przyzwyczajenia rodem z minionej epoki – z młodymi lekarzami nie idzie tak łatwo. Zbyt logiczne są ich argumenty: chcemy wykonywać swoją pracę na godnych zasadach, godnie zarabiać bez potrzeby brania jednego dodatkowego dyżuru za drugim, leczyć ludzi, samemu będąc wypoczętymi i sprawnymi, wreszcie oczekujemy, że wzrosną nie tylko nasze pensje, ale i nakłady państwa na służbę zdrowia, bo dziś są żenująco niskie. Zbyt jasne jest wreszcie dla ludzi, że bez dobrych lekarzy po prostu sobie nie poradzimy, a dziś warunki wejścia do zawodu w Polsce są takie, że tylko silne powołanie skłania absolwentów medycyny do pozostania w kraju, zamiast emigracji.
Red. Dominika Wielowieyska we wczorajszej „Gazecie Wyborczej” znalazła jednak sposób na skarcenie protestujących pracowników. Łaskawie zgodziła się uznać, że upomnieć się o swoje płace mieli prawo (rzecz jasna to, że walczą także o podniesienie procenta PKB przeznaczanego na służbę zdrowia uszło jej uwadze). Ba, stwierdziła, że gwarantowana w demokratycznym państwie możliwość strajkowania jest prawem dobrym. Ale niesłusznie czynią rezydenci, poucza, że podjęli głodówkę, bo taka forma protestu powinna być wykorzystywana tylko do obrony wartości absolutnie najwyższych. A tu, co za wstyd, tylko o wynagrodzenia chodzi…
Neoliberałowie nie potrafią sobie uświadomić, że prawo do godnego wynagrodzenia jak najbardziej jest wartością z rzędu tych najwyższych. Człowiek po prostu ma prawo oczekiwać, że jeśli pracuje, to otrzyma zapłatę i w ten sposób zapewni sobie utrzymanie. Jeśli zaś wykonuje zawód skrajnie odpowiedzialny, stresujący, wymagający stałego rozwijania się, a przy tym nieodzowny dla społeczeństwa i państwa – że zostaną mu zapewnione zarobki adekwatne do tej odpowiedzialności i obowiązków. To absolutne podstawy normalnego funkcjonowania społeczeństwa, niosące pożytek wszystkim. Mówienie, że walka o te zasady stoi jakościowo niżej od upominania się o wolność słowa to kuriozalne nieporozumienie.
Chciałoby się również zapytać red. Wielowieyską – skoro głodówka jest jej zdaniem nie na miejscu, to co mieliby zrobić rezydenci, żeby realizować swoje „dobre prawo do protestowania”, jeśli już im je łaskawie przyznała? Manifestować na ulicach? Pikietować, organizować happeningi? Przedstawić swoje postulaty w internecie razem z propozycjami rozwiązań? A może kulturalnie przypominać Ministerstwu Zdrowia o swoim istnieniu, bo minister Radziwiłł, który sam kiedyś chciał jeszcze wyższych podwyżek dla rezydentów, teraz jakby o sprawie zapomniał? Ależ młodzi lekarze – i inni pracownicy medyczni – to wszystko robili! Tyle, że wtedy konsekwentnie spotykali się z wyniosłym milczeniem, ignorowaniem, zdawkowym „nie ma pieniędzy” albo sugestiami, że prywatyzacja lecznictwa wszystko załatwi. Wyciągnęli więc wnioski w najlepszy możliwy sposób – zamiast zastanawiać się, jak protestować, żeby rząd i mainstreamowe media nie skrytykowały ich za „nieodpowiedzialną” postawę, sięgnęli po radykalniejszy środek. Taki, który wymusił zwrócenie na nich uwagi, i oby pozwolił wywalczyć realizację chociaż części postulatów, bo są one słuszne. Gdyby tylko zastanawiali się, jak dobrać metody działania i nikogo przy tym nie obrazić, skończyłoby się tak, jak zawsze.