Zupełnie nie śmieszy mnie okładka najnowszego „Newsweeka” z Donaldem Tuskiem na białym koniu, będąca metaforą tęsknoty zjednoczonej opozycji za powrotem lidera, który strąci z tronu złego króla Jarosława i jego pazia Mateusza. Oczywiście niektóre z internetowych żartów, które powstały z przeróbek okładki są wyśmienite (jak na przykład zestawienie ze słynnym zdjęciem Władimira Putina prężącym pierś na gniadym rumaku czy przerobienie Tuskowego wierzchowca w Photoshopie na Romana Giertycha). Ale generalnie ta tęsknota jest zbyt prawdziwa, by miała bawić.
Według informatorów, którzy wypowiadają się w tekście Renaty Grochal współgrającym z sensacyjną okładką, powrót do polityki krajowej ma odbyć się planowo, w porozumieniu z Koalicją Obywatelską i tak naprawdę pod kilkoma postawionymi przez Tuska warunkami: po pierwsze jeśli Schetyna wywiąże się z obietnicy rozpisania szerokich opozycyjnych list do PE, po drugie w przypadku zrobienia przez Platformę zadowalającego wyniku w wyborach parlamentarnych. Tusk gra więc na wzajemne wzmocnienie, a to z kolei oznacza, że nie ma zamiaru być panem żyrandolem zamkniętym na Krakowskim Przedmieściu, który będzie jedynie wspierał neoliberalny front. On tu nie przyjdzie wspierać, on tu przyjdzie nadawać ton.
Legenda Tuska przy ochranianiu jedności opozycyjnego elektoratu naprawdę jest nie do przecenienia. I to Czarzasty powinien bardziej się obawiać zagrania tą kartą niż Kaczyński. Kiedy szef Rady Europejskiej wjedzie tu „cały na biało”, możemy szykować się na kolejne kilka lat zarządzania krajem „jak firmą” i powodzi neoliberalnych reform, które w zbiorowej świadomości jeszcze długo będą wydawać się błogosławieństwem na fali niechęci do PiS. Aż do następnego wykrwawienia.
Właśnie, lewico, jak tam twoi potencjalni kandydaci na fotel prezydenta? Masz już kogoś na oku czy nadal jesteś na etapie chichrania się ze „snu o Donaldzie”? Czy może nadal nie rozwiązaliśmy dylematu, czy członkom byłego ugrupowania Leszka Millera można jednak podać rękę?