Site icon Portal informacyjny STRAJK

To nie jest kraj dla starych ludzi. I nie będzie

Emerytura obywatelska nie jest pomysłem nowym. Kwota 1600 zł zaproponowana przez Roberta Biedronia jest de facto powtórzeniem pomysłu jego dawnego pryncypała Janusza Palikota bodaj z 2013 roku. Już wtedy ostrzegał przed nią i łapał się za głowę Witold Gadomski („po raz kolejny Polacy dostaliby lekcję, że należy kombinować, np. pracować na czarno, nie płacąc podatków i składek”). Fundacja Kaleckiego i Centrum Adama Smitha również rozmawia o tym rozwiązaniu od dłuższego czasu, choć mają rozbieżne wyliczenia dotyczące proponowanych kwot. Ba, emeryturę obywatelską rozważał za czasów swojej „świetności” nawet Przemysław Wipler.

Ale to Biedroń zelektryzował opinię publiczną i wywołał dziesiątki nagłówków, które krzyczeć będą prawdopodobnie do 3 lutego, kiedy na Torwarze powie coś jeszcze bardziej elektryzującego. Do komentowania „pomysłu Biedronia” (sic!) rzucili się różni eksperci. Wyjątkowo jednak rozczuliła mnie wypowiedź dr Anny Rudzik-Średzińskiej ze Szkoły Głównej Handlowej. Było komentatorów wielu, niektórzy sugerowali, że to nie fair, że osoby z wyższymi dochodami będą się dzieliły i dokładały do najbiedniejszych; ewentualnie pytali o utrzymanie emerytur sędziowskich czy mundurowych. Ale tylko z ust ekspertki z SGH padło mrożące krew w żyłach ostrzeżenie: „To może być demotywujące, może zniechęcać do regularnego oszczędzania”. Tak przecież być nie może, zatem świadczenie – dla naszego własnego dobra, nie powinno być zbyt wysokie: „Emerytura obywatelska powinna chronić przed ubóstwem, ale nie może zniechęcać do oszczędzania”.

Polski emeryt po wprowadzeniu „pomysłu Roberta Biedronia” w życie.

To naprawdę wzruszające, że suma, która wystarczy mniej więcej na czynsz, rachunki za energię, chleb, masło, serek i ewentualnie ciastko, może być traktowana jak podjęcie ogólnopolskiego ryzyka, że nam się w głowach przewróci i mając w perspektywie takie kokosy na starość, na złość ZUS-owi wcale nie pójdziemy do pracy albo bezczelnie zostawimy sobie 20 proc. świętej podstawy w kieszeni. A co powiedzieć o następnych pokoleniach? Open space’y w korporacjach opustoszeją, studentów w salach i uczniów w klasach nie będzie miał kto uczyć, właściciele firm poniżej 20 osób zaczną zaczepiać przypadkowych ludzi na ulicach i łamiącym się głosem błagać, aby raczyli się u nich zatrudnić. Ale wszystko na próżno. BO BĘDZIE EMERYTURA OBYWATELSKA. Uwaga, Andrzej Sadowski, szef Centrum im. Adama Smitha twierdzi, że „to już nie jest kwestia tego, czy zostanie wprowadzona, tylko kiedy”. Więc na wszelki wypadek zacznijcie bimbać już teraz. Żeby się przygotować do tego opływania w luksusy i śmiania się z frajerów, co przez 20 lat podbijali kartę na zakładzie.

Doprowadzam do absurdu? Oczywiście. Ale takie same, dokładnie takie same wątpliwości padają przy każdej dyskusji o bezwarunkowym dochodzie podstawowym (który, notabene, wymaga przegadania na wielu płaszczyznach, choćby kształtowania się cen czy ustaleń dotyczących pomocy społecznej – ale nie, wszyscy jak jeden mąż ostrzegają przed tymi śmierdzącymi leniami, co nie podejmą już nigdy żadnej pracy). Ile realnie wynosiłby BDP? Maciej Szlinder i Rafał Woś są mniej więcej zgodni: 1000 zł. Boże, jakie to są pieniądze! Idę ochłonąć, bo czuję, że mi się w głowie przewraca.

Exit mobile version