Jeffrey G. Sachs pamiętany jest w Polsce z jego współautorstwa terapii szokowej, którą wprowadzał pod jego dyktando Leszek Balcerowicz. Dziś amerykański ekonomista prezentuje zupełnie inne poglądy.
Właśnie w Projekcie Syndicate ukazał się jego artykuł, w którym druzgocącej krytyce poddaje sens istnienia G-7.
G-7 jest wydmuszką
Sachs jest zdania, że szczyt G-7, który odbył się w Kornwalii, powinien być ostatnim. Ekonomista uważa, że grupa państw tworzących G-7 nie jest reprezentatywna dla gospodarki światowej (pisał o tym też w polskiej prasie prof. Grzegorz Kołodko) i składa gromkie obietnice bez pokrycia.
Sach twierdzi, że można było ten szczyt odbyć w formule on-line. Pozwoliłoby to zaoszczędzić koszty całej logistyki, uniknąć niszczącego wpływu na środowisko przelotów samolotami. Na szczycie „nie było niczego, czego nie można byłoby osiągnąć poprzez Zoom taniej i łatwiej”, pisze Sachs. Już bardziej znaczące było spotkanie 40 światowych przywódców w kwietniu, w sprawie klimatu. I skąd pomysł, że G-7 jest ważniejsza, skoro wytwarza jedynie 30 proc. światowej produkcji, a G-20 aż 81 proc. G-7, uważa Sachs, miał znaczenie jeszcze w latach siedemdziesiątych, kiedy członkowie dominowały w gospodarce światowej.
Puste obietnice
Oczywiście, pisze Jeffrey Sachs, szczyt G-20 też nie jest idealny, ponieważ pomija kraje mniejsze i biedniejsze, pomija też Unię Afrykańską jako pełnoprawnego członka, ale i tak jego decyzje są ważniejsze dla światowej gospodarki niż G-7. Nawet spotkanie UE-G7 mogą osiągnąć więcej niż sam szczyt.
Poza tym ekonomista krytykuje grupę państw skupionych w G-7 jako zajmującą się głównie słowotwórstwem i składaniem obietnic, co do których z góry wiedzą, że ich nie są w stanie dotrzymać. „Sprawiają wrażenie, ze rozwiązują problemy globalne, podczas tak naprawdę tylko je zaostrzają”, pisze Sachs.
Można to sprawdzić na przykładzie walki z COVID-19. Przywódcy zadeklarowali, że chcą zaszczepić co najmniej 60 proc. światowej populacji. Zobowiązali się do przekazania 870 milionów dawek szczepionki. To wystarczy dla 435 milionów ludzi. 60 proc. populacji to 4,7 miliarda ludzi, czyli dziesięciokrotnie więcej. Przywódcy nie przedstawili żadnego planu osiągnięcia obiecanego celu. Ti ich deklaracje czyni pustym gestem. Jeffrey Sachs wskazuje, że jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest odmowa USA porozumienia w tej sprawie z Chinami i Rosją.
Podobnie jest w sprawie klimatu i edukacji. Za wezwaniami i wielkimi hasłami nie idą konkrety i plany działań, choć kraje „siódemki” mogłyby je z łatwością opracować. Wszystko to kompromituje G-7.
Od siebie dodamy, że kompromituje kapitalistyczne zasady, na których szczyt opiera swoje rozumienie świata.
Artykuł Jeffreya Sachsa jest sygnałem, że G-7 traci na znaczeniu. To trudne wyzwanie dla polskich polityków i mediów, która nie ustaje w bałwochwalczym hołdom pod adresem tej struktury i jej decyzji przede wszystkim dlatego, że rolę wiodącą próbują grać tam Stany Zjednoczone.