Wczoraj w Turcji lęk odniósł zwycięstwo nad demokracją. Ta konstatacja jest jednocześnie zapowiedzią nadchodzących zmian w europejskiej polityce. Następuje zmierzch liberalno-demokratycznego konsensu jako dominującego zbioru zasad w relacjach pomiędzy władzą a obywatelami. Jak słusznie zauważył Jacek Żakowski w swoim tekście „Fala mocnych ludzi” (Polityka 42/2015) triada „człowiek-naród- władza”, na której konstytuował się dotychczasowy porządek, poddaje się pod naporem innego modelu – „rodzina-naród-władza”. Taka tendencja jest wyraźnie widoczna nie tylko nad Bosforem, ale również  w Rosji czy na Węgrzech, gdzie Victor Orban od dobrych kilku lat skutecznie wzmacnia władzę wykonawczą, nadając sobie coraz większe narzędzia kontroli nad aparatem administracyjnym i represyjnym państwa. Władza działa w imieniu głównego podmiotu jakim jest naród, zatem na drugi plan schodzą standardy, zabezpieczające dotąd demokratyczny porządek. Używanie wojska do tłumienia protestów, niespotykana od dawna skala kontroli ze strony służb specjalnych, działania prowokujące niepokój wśród własnych obywateli, straszenie wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym – to fundamenty nowego autorytarnego porządku.

Wczoraj wielkie zwycięstwo odniósł Recep Tayyip Erdogan, już niebawem triumf może święcić Marine Le Pen we Francji. Społeczeństwa nowej i starej Europy z rozkoszą oddają demokratyczne swobody na rzecz imperatywu utrzymania bezpieczeństwa.

Erdogan i wspólnicy z konserwatywno-islamistycznej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) są mistrzami zarządzania społeczeństwem w ramach tego nowego modelu. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że neoimperialny projekt polityczny obecnego prezydenta, nazywany „nowym sułtanatem” został zatrzymany przez oddolną wolę ludu. W wyborach z 7 czerwca AKP nie zdobyło większości, tracąc kilka milionów głosów na rzecz demokratycznej, kurdyjsko-tureckiej partii HDP. Erdogan miał niewiele czasu na kontratak. Ale czas ten wykorzystał po mistrzowsku. Cele były dwa – podkopanie zaufania społecznego do największego politycznego wroga – HDP i przejęcie elektoratu nacjonalistów z MHP. Dwa krwawe zamachy: w Suruc 20 lipca i w Ankarze 10 października dały mu pretekst do wprowadzenia w kraju stanu wyjątkowego oraz wytworzenia w świadomości obywateli zbiorowej psychozy strachu. Turcy zobaczyli w Recepie Tayyipie jedynego męża opatrznościowego, zdolnego do powstrzymania krwawej fali zamachów i niepokojów. Prawie połowa Turków, którzy poszli wczoraj do urn, oddała glos na AKP. Partia Erdogana zdobyła większość absolutną, marginalizując w Wielkim Zgromadzeniu kemalistów z CHP, nacjonalistów z MHP i demokratów z HDP, którzy ledwo prześlizgnęli się przez próg wyborczy.

Lider HDP Selahattin Demirtaş wielokrotnie wzbudzał wściekłość rządzących sugerując, że za zamachami w Suruc i Ankarze stały tureckie służby specjalne (MIT), działające pod dyktando Erdogana. Kiedy w stolicy wybuchły bomby, mówił o „ataku naszego państwa, na naszych ludzi”,  a obecną władzę określał jako „mafię” i „seryjnego mordercę”. Demitras jak na razie uniknął aresztowania. Moment, w którym dołączy do przebywającego w więzieniu od 1999 roku lidera PKK, Abdullaha Öcalana wydaje się jednak tylko kwestią czasu. Erdogan działa dostał bowiem jasny sygnał od społeczeństwa – nie chcemy demokracji, chcemy porządku, a tobie, Recepie Tayyipie dajemy wolną rękę w zakresie doboru środków. Czy ten przekaz podejmą też europejskie społeczeństwa?

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…