Czwartek 10 grudnia zapisze się w annałach polskiej polityki jako dzień szczególny. Po raz pierwszy bowiem działanie trolli internetowych poskutkowało realnymi reperkusjami na najwyższym szczeblu władzy. Podczas obrad Sejmu na mównicy pojawił się poseł Wojciech Szarama z PiS. W dramatycznym tonie obwieścił, że zagrożone jest życie duchowego przywódcy i patrona jego ugrupowania. Chodziło o wpis „nie powstrzymamy się przed zastrzeleniem Jarosława Kaczyńskiego”, który został opublikowany na profilu fejsbukowym Mateusza Kijowskiego – nieformalnego lidera „Komitetu Obrony Demokracji” – organizacji, która powstała niedawno jako dosyć komiczna odpowiedź na autorytarne ciągoty rządu PiS.

Kiedy Szarama miotał w stronę opozycji oskarżeniami o planowanie mordu, jego koledzy i koleżanki na przemian ryczeli z oburzenia i wyrażali aplauz. Ryszard Petru próbował tonować sytuację, tłumacząc, że przywódca KOD zapewnił go, że niczego takiego nie napisał. Zasugerował natomiast, że wpis został zamieszczony z konta założonego przez kogoś z PiS. Rozpalona do białości Krystyna Pawłowicz uderzała z nerwów pięścią w swoje własne czoło. „Jaka piękna katastrofa!” – skomentowałby Anthony Quinn. Największa jednak erupcja emocji miała zapewne miejsce w pokoju pewnego anonimowego użytkownika Facebooka. Autorem zapowiedzi zgładzenia Kaczyńskiego nie był bowiem Kijowski, lecz troll internetowy, który założył fałszywy profil, podszywający się pod lidera KOD. Udało mi się wczoraj odnaleźć tego faceta. Okazało się, że motywem jego działania nie były żadne konkretne poglądy polityczne, czy chęć dowalenia komukolwiek. Chciał wywołać tzw. „inbę” czyli najbardziej pożądany w środowisku trollskim stan totalnego zamieszania i dezinformacji. Udało mu się to wyśmienicie. Przyznał, że gdy oglądał obrady Sejmu, rozbolał go brzuch. Nie spodziewał się, że prosta prowokacja zyska tak potężny rezonans. A jednak.

Rozwój społeczeństwa sieciowego i  narzędzi masowego komunikowania poskutkowało pojawieniem się nowych graczy na scenie politycznej. Spojrzenie na politykę jako rywalizację o władzę, w której uczestniczą sformalizowane siły, można już odstawić do lamusa. Nadchodzi epoka rozszczepienia struktur władzy – coraz większą rolę odgrywają nieformalne grupy polityczne, ruchy społeczne, potężne korporacje, organizacje pozarządowe, a także grupy prowadzące swoją działalność w internecie. Trolle jako uczestnicy życia politycznego nie posiadają zwykle żadnej politycznej afiliacji ani, tym bardziej – politycznego celu. Głównym założeniem, które przyświeca ich działaniu jest wywołanie chaosu poprzez stworzenie fikcyjnej narracji.  Troll nie jest zatem istotą zanurzoną w jakimkolwiek światopoglądzie, a raczej skrajną formą postpolitycznego cynizmu.  Skutki jego aktywności mogą mieć jednak realne polityczne konsekwencje.

W polskich warunkach jest to zjawisko raczkujące. Ostatnim głośnym wyczynem trolli było założenie fałszywego konta Kingi Dudy na Twitterze, z którego została opublikowana informacja jakoby jej ojciec, po wygranych wyborach prezydenckich, zamierzał zwrócić Amerykanom Oskara za film „Ida”. Informacja dotarła m.in. do Tomasza Lisa, który poruszył temat w swoim programie telewizyjnym.

Trolling jest szybkim i, jak widać, skutecznym narzędziem walki politycznej. Oddziały internetowych rozbójników już teraz są wynajmowane przez rządy państw i kierowane do prowadzenia działań w ramach tzw. „wojny hybrydowej”, polegającej na destabilizacji poprzez propagowanie konkretnych idei i generowanie określonych emocji i postaw. Zapewne już niebawem trolling jako idea (post)polityczna  doczeka się również systematyzacji w ramach nauk społecznych. Przyszli doktoranci, doktorantki – podsuwam wam temat.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…