Socjaldemokrata Pedro Sanchez został premierem Hiszpanii w wyniku dość szczęśliwego zbiegu okoliczności. W czerwcu ubiegłego roku afera korupcyjna zdmuchnęła rząd prawicowy Mariano Rajoya i władza znalazła się w rękach PSOE, największej siły opozycyjnej. Sanchez nie zmarnował tej szansy i rządził dotąd dość zręcznie. W grudniu podwyższył płacę minimalną, mówiąc, że „bogaty kraj nie może mieć biednych pracowników”. Teraz jednak musi się zmierzyć z pierwszym poważnym kryzysem, a właściwie splotem kilku kryzysów. Na jednym froncie kryzys migracyjny, którego skutki obsługuje obecnie w dużej mierze Hiszpania, na drugim niepodległościowe ambicje regionalnego rządu w Barcelonie, na trzecim – koalicja ludowców, neoliberałów i radykałów z VOX, która zwarła szyki, oskarża premiera o zdradę i domaga się nowych wyborów.

45-tysięcy demonstrantów protestowało w niedzielę na Placu Kolumba w centrum Madrytu. Powiewały hiszpańskie flagi, a uczestnicy zgromadzenia skandowali m.in. „Hiszpania nie jest na sprzedaż!”, „Separatyści do więzienia!”, „Nie potrzebujemy mediatorów!”, „Zjednoczona Hiszpania jest niepokonana!”.  Te słowa były skierowane do Pedro Sancheza, który w ubiegłym tygodniu rozpoczął negocjacje z przedstawicielami regionalnego rządu Katalonii. Tamtejszy gabinet Quima Torry, podobnie jak poprzednicy, głosi hasła niepodległościowe oraz zapowiada przeprowadzenie jeszcze w tym roku plebiscytu, w którym opowiedzą się za albo przeciw oderwaniu od Hiszpanii.

Dla organizatorów wczorajszej demonstracji samo podjęcie rozmów z Katalończykami jest już aktem zdrady. Wczoraj w Madrycie w takim tonie wypowiadali się przedstawiciele trzech opozycyjnych ugrupowań: Partii Ludowej (PP), która wiosną 2018 straciła władzę na rzecz socjaldemokratów, banksterskiej Ciudadanos, oraz partii VOX, czyli pierwszej od upadku dyktatury Franco skrajnej prawicy, która w ostatnich dwóch miesiącach z siły marginalnej urosła do ugrupowania z poparciem na poziomie 11 proc.

Prawicowcy domagali się wczoraj także rozpisania nowych wyborów. Co ciekawe, w poniedziałek premier Sanchez oznajmił, że rozważa zorganizowanie przyspieszonej elekcji. Dlaczego obie strony chcą tego samego? Prawica próbuje obecnie wzbudzić oburzenie społeczne w związku z rozmowami na linii rząd- Katalonia, przedstawiając rząd PSOE jako zagrożenie dla integralności kraju.

Problemem dla reakcjonistów może się jednak okazać wynik ewentualnych wyborów. Sondaże dają obecnie prowadzenie socjaldemokratom, których popiera ok. 23-25 proc. respondentów. Potencjalny koalicjant PSOE, partia Unidos Podemos może liczyć na 13-15 proc.  Taki sojusz miałby większość w Kortezach pod warunkiem, że zyskałby poparcie deputowanych regionalnych, preferujących zwykle bardziej lewicę, niż prawicę, oraz przy założeniu uzyskania przez PSOE dobrego wyniku na terenach wiejskich, gdzie słabe jest UP, prawica silna, a głosy mieszkańców mają korzystniejszy przelicznik na mandaty.

Dlaczego więc prawica chce nowych wyborów? Najsilniejsza z trójki koalicjantów – Partia Ludowa może liczyć na 21-22 proc. poparcia. To mało, zważywszy na to, że w ostatnich wyborach dostała 33 proc.. Teraz jednak PP szykuje się do skoku na władzę wraz z Ciudadanos i faszyzującym VOX, który gromadzi wyborców niezadowolonych z sytuacji gospodarczej, a także tych, którzy uwierzyli, że migranci stanowią zagrożenie. Taka ekipa miała w Kortezach większość, jednak warunkiem do jej urzeczywistnienia jest wygranie wyborów.

Prawica o nowych wyborach mówiła wczoraj. Sanchez – dziś rano. Dlaczego? Premier ma permanentny ból głowy związany z większością w obecnym układzie sił ma jednak Pedro Sanchez. Socjaldemokraci dysponują obecnie w Kortezach tylko 84 fotelami w 350-osobowym zgromadzeniu. Do przegłosowywania ustaw potrzebują wsparcia nie tylko lewicowej partii Podemos, ale również przedstawicieli autonomicznych regionów – posłów z Katalonii i Kraju Basków. Tymczasem obecnie na ostrzu noża została postawiona sprawa ustawy budżetowej, której nie chcą poprzeć partie z Katalonii. W ten sposób chcą uzyskać lepszą pozycję negocjacyjną podczas toczących się rozmów, zawieszonych w piątek na skutek decyzji Sancheza. W tle jest również rozpoczynający się proces więźniów politycznych z Katalonii. Katalończycy poprą ustawę, jeśli Sanchez zezwoli im na referendum niepodległościowe. Premier tego zrobić nie może, bo wie, że oznaczałoby to dla niego wyraźny spadek poparcia społecznego, a w dłuższej perspektywie – również przegrane wybory.

Katalońskie ugrupowania próbowały rozegrać Sancheza kartą ustawy budżetowej, jednak ten błyskawicznie ich skontrował, wygłaszając komunikat o możliwych wyborach. Dla Katalończyków taki scenariusz jest najgorszy, z dwóch powodów.  Po pierwsze – w najlepszym wypadku, nowe wybory będą dla nich oznaczać utrzymanie statusu quo, pod warunkiem, że wygra PSOE i będzie rządzić w koalicji z Unidos Podemos przy wsparciu regionalistów.  Po drugie – jeśli wygra reakcyjna prawica, będzie to oznaczać koniec jakichkolwiek marzeń o podjęciu negocjacji, nie mówiąc już o zielonym świetle na referendum.

Jest jednak partia, dla której każdy możliwy w obecnych warunkach scenariusz będzie porażką i upokorzeniem. To Unidos Podemos. Lewicowa formacja powstała na bazie oddolnej energii buntu i sprzeciwu wobec niesprawiedliwości kapitalizmu i degeneracji elit politycznych nie dość, że w ciągu sześciu lat działalności nie była zdolna wyartykułować programu, który podważałby ramy obowiązującego porządku, to jeszcze w dość marnym stylu stała się jego częścią, zatracając już nawet resztki wywrotowego potencjału. Najpierw zaczęło się „wycinanie radykałów”, aby uczynić ofertę strawną dla klasy średniej. To miał być klucz do wygrania wyborów. Ostateczne partia kierowana przez Pablo Iglesiasa nie wygrała ani jednego ogólnokrajowego głosowania, a o jej liderze ostatnio głośniej z powodu odkrycia jego willi pod Madrytem, wartej pół miliona euro i przypominającej bardziej posiadłość Pablo Escobara niż lewicowego lidera. Podemos nie pomogła nawet fuzja z Izquierda Unida, (spadkobierczynią Komunistycznej Partii Hiszpanii), w wyniku której narodził się twór Unidos Podemos. Obecnie w UP nikt już nie wierzy w samodzielny marsz po władzę i zrealizowanie postulatów buntu. Partia od czasu wyborów w 2016 roku straciła 6-8 pkt proc. poparcia na rzecz jeszcze bardziej wątpliwej próby socjaldemokratów z PSOE. Tych, przeciwko którym się kiedyś buntowali, a na których spoglądają teraz z nadzieją

Zaraz, nie przypomina Wam to czegoś?

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Sanchez sam wycofuje się z liberalnej polityki migracyjnej, gdyż wie, że ona nic Hiszpanii nie da, a na pewno nic dobrego. Poza tym UE nie chce płacić. Katalonia robi wszystko w kontrze do rządu centralnego, więc sami podgrzewają atmosferę. Skoro sieją wiatr to zbiorą burzę, czyli koalicję Casado Blanco- Rivera- Abascal, i będą mieli się z pyszna. Na pewno płaca minimalna to największe osiągnięcie gabinetu Sancheza, lecz jedna decyzja nie da wygranych wyborów.

  2. „Zaraz, nie przypomina Wam to czegoś?”

    Tak zawsze kończą kapitalistyczne „lewice” pod każdą szerokością geograficzną.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…