fot. Gato1980, reddit.com

„Nazwałabym Trumpa pizdą, ale brakuje mu głębi i ciepła” – napisała na swoim transparencie jedna z milionów uczestniczek Marszu Kobiet, który w rocznicę objęcia władzy przez obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych przeszedł ulicami amerykańskich miast. Można by to powiedzieć o wielu współczesnych politykach, również u nas, ale tu chodzi o szefa najpotężniejszego imperium naszej planety, więc nie wiadomo, czy warto żartować.

Owszem, okrągły rok jego władzy wielu wydaje się beczką śmiechu. Widziany jako rozpychający się cham, pożeracz hamburgerów przed telewizorem i słowotwórczy autor „covfefe”, traktowany jako niepoprawny egoista (z podejrzeniem choroby psychicznej) uchodzi za idealne wcielenie Ameryki. Być jej obrazem i karykaturą jednocześnie to jednak duży wyczyn.

Oczywiście dla innych takim wcieleniem amerykańskości będzie np. niejaki Stephen Paddock, ten prawie rówieśnik Trumpa, który trzy miesiące temu, usadowiony wysoko w oknie hotelu w Las Vegas zastrzelił 60 osób i setki ranił. Czy nie on właśnie najlepiej odtworzył rutynowe działania swego państwa, owo walenie z dronów i samolotów z bezpiecznej wysokości, jak popadnie, w różnych częściach świata? To kwestia dyskusji. Cały ten gorzki śmiech i narzekanie na Trumpa, czy inne imperialne symbole, zaciemniają analizę polityczną.

Trump nie jest przecież aż tak niebezpiecznym kretynem jak młody Bush. Wśród ostatnich amerykańskich prezydentów-serial killerów, dzielących się na tych, którzy mają czarujący uśmiech i tych, którzy go nie mają, ten wykazuje zaskakujące umiarkowanie. Minął rok, a Stany Zjednoczone jeszcze na nikogo nie napadły. Zgoda, liżą wizerunkowe rany po porażkach w Iraku, Syrii, Afganistanie. Została im tylko rutynowa kontynuacja, ale to już chyba nieźle?

Przyjrzyjmy się istocie jego kadencji. Już samo jego hasło wyborcze było mimowolnym świadectwem erozji amerykańskiej potęgi. Można powiedzieć, że jego nerwowość i niestabilność jest wyrazem tego powolnego upadku imperium, ale co on właściwie może zrobić, by to odwrócić? Niewiele, bo jest już za późno, oligarchia jest już zbyt mocna.

Można zwracać uwagę na jego „strategię wycofania”, ten protest przeciw globalizacji promowanej tyle lat przez jego własne państwo. Co jednak z tego, że Trump wycofa się z handlowych układów transpacyficznych, z umów klimatycznych i różnych wielostronnych organizacji, skoro sam nie widzi innej drogi niż dziki neoliberalizm? Najbardziej charakterystycznym i najsilniejszym posunięciem politycznym Trumpa było przepchnięcie przez Kongres reformy fiskalnej, która ostatecznie utrwali to, co Amerykę powala od czasów Reagana: tylko najbogatsi się liczą.

Nie ma w tym nic dziwnego. Trump reprezentuje swoją klasę majątkową, więc neoliberalna kontynuacja jest logicznym wyborem. Nawet w Zimbabwe nie zdarzyło się, by tyle instytucji państwa przestało działać, a Ameryka potyka się o to już kolejny raz, akurat w rocznicę Trumpa, na znak owej rutynowej kontynuacji. Gigantyczny dług, drukowanie pustych pieniędzy, a teraz otwarte działanie na rzecz coraz ostrzejszych podziałów społecznych. Byle najlepiej sytuowani mogli się nażreć do woli. W sytuacji, gdy prawie wszyscy Amerykanie są uzbrojeni, to nie wróży dobrze. Tu jest pies pogrzebany: dzisiejsza Ameryka to nie beczka śmiechu, to beczka prochu.

Polityczna słabość Stanów Zjednoczonych najlepiej objawiła się w uznaniu Jerozolimy za stolicę Izraela. Jest w tej jawnej autodegradacji dyplomatycznej symbol pędu, kończącego się waleniem głową w mur, nie gorszy niż reforma fiskalna. Ale dzięki temu „nieprzewidywalność” Trumpa jest w gruncie rzeczy przewidywalna. Co z tego, że amerykański prezydent afiszuje różne wojownicze deklaracje, jakby nie mógł odzwyczaić się od hegemonii, skoro to pies, który szczeka, ale jednak nie gryzie?

Niepohamowana chciwość amerykańskiej oligarchii sprawia, że udział USA w światowej gospodarce nieuchronnie się cofa. W 2025 r. Chiny osiągną 21 proc. światowego PKB, podczas gdy Stany zejdą do 16 proc. W 2050 r., przy tej samej polityce, zostanie im 9 proc. (w scenariuszu optymistycznym). Trump dzielnie kopie dokładnie ten sam dół, co jego ostatni poprzednicy, niczym się pod tym względem nie różni. Nie jego puste gestykulacje są groźne, tylko beczka prochu na której siedzi. Bo Ameryka pozostaje zbrojną potęgą, która może być kiedyś wykorzystana, by zalać krwią – na wielką skalę – amerykańską porażkę społeczną. Wniosek: nie Trump jest tu symbolem, czy zapowiedzią, lecz raczej Paddock, choć tak samo brakuje mu głębi i ciepła.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
    1. Z ktorej strony Rosja jest teraz marksistowska? Czy Putin kapiacy sie w przeremblu w obecnosci popa jest marksista?

    2. Zjeżdżaj stąd prawaku! Już cię tu nie ma… Wracaj do swojej śmierdzącej piwnicy gnoju…

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…