Donald Trump zapowiedział wysłanie do stolicy stanu Illinois ponad 200 funkcjonariuszy służb federalnych, rzekomo celem rozprawienia się z rosnącą liczbą przestępstw i rozbojów. Opozycja oraz spora część mediów wskazują jednak na wyraźny związek tej kolejnej już tego rodzaju decyzji z trwającą kampanią wyborczą, w której prezydent próbuje kreować się na bezwzględnego przywódcę rządzącego silną ręką.
To nie pierwsze tego typu działanie prezydenta USA. W zeszłym tygodniu wysłał grupy agentów federalnych do Portland, stolicy stanu Oregon – bastionu Demokratów słynącego z działającego tam silnego i aktywnego ruchu antyfaszystowskiego. Niezależne media cały czas informują o bardzo brutalnym tłumieniu przez nich tamtejszych protestów. Porywanie ludzi do nieoznakowanych samochodów, bicie protestujących, ataki i strzelanie nawet do osób nie biorących udziału w demonstracjach – to widoczne na licznych nagraniach akcje ,,tajnej policji” Trumpa. W skład jej grup wchodzą funkcjonariusze takich agencji federalnych jak Departament Bezpieczeństwa Krajowego, Służba Celna i Straż Graniczna oraz Biuro Szeryfów Federalnych.
W środę 23 lipca prezydent ogłosił wysłanie funkcjonariuszy federalnych do kolejnych miast, na czele z Chicago (nieprzerwanie od prawie 100 lat rządzonego przez Demokratów), które według niego ,,nie radzą sobie z rosnącą falą przemocy”. Zapowiedź od razu spotkała się z ostrym sprzeciwem burmistrz Chicago Lori Lightfoot: ,,W żadnych okolicznościach nie pozwolę, by oddziały Donalda Trumpa przyjechały do Chicago i terroryzowały naszych obywateli” – napisała wczoraj na Twitterze. Dzień wcześniej stanowczo potępiła ona także działania służb w Portland: ,,Nie chcemy dyktatury. Nie chcemy autorytaryzmu i nie chcemy sprzecznych z konstytucją zatrzymań i aresztowań naszych mieszkańców. Tego nie będę tolerowała”.
Decyzje Donalda Trumpa są bez cienia wątpliwości związane z trwającą kampanią wyborczą przed listopadowymi wyborami prezydenckimi. Od samego początku protestów, jakie wybuchy po śmierci George’a Floyda, prezydent USA opowiada się za ich brutalną pacyfikacją oraz próbuje wykorzystać je do walki politycznej z Demokratami. Powtarzając jak mantrę swoje hasło ,,prawo i porządek” kreuje się na jedynego sprawnego ,,strażnika spokoju” oraz obrońcę ,,zwykłych Amerykanów” w opozycji do rzekomo biernych i nieporadnych Demokratycznych burmistrzów oraz gubernatorów. Kolejnym elementem tego jest jest właśnie wysyłanie do rządzonych przez nich miast swoich sił okupacyjnych z poleceniem bezwzględnego rozprawienia się z demonstrantami.
Sondaże przedwyborcze nie wskazują jednak, by większości Amerykanów podobała się jego szeryfowa strategia – od marca cały czas rośnie w nich przewaga Joe Bidena. Szansą na ukrócenie autorytarnych dążeń prezydenta USA będzie także mające się odbyć niedługo głosowanie w Kongresie (w którym większość mają Demokraci) nad funduszami dla Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, którego funkcjonariusze stanowią większość wśród łamistrajków Donalda Trumpa.