Protestują od 11 stycznia. Walczą o podwyżki i poprawę warunków pracy; o realizację obietnic złożonych przez miejskie władze na początku 2014 roku. Rokowania nie przyniosły rezultatu. Tymczasem władze miejskie grożą zwolnieniami.
W Łodzi ma miejsce jeden z największym buntów pracowników sfery opieki socjalnej w ostatniej dekadzie. W akcji strajkowej, która trwa już 23 dzień bierze udział blisko 180 zatrudnionych w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Kolejnych 150 przebywa na zwolnieniach lekarskich. Domagają się 1000 zł brutto podwyżki, zagwarantowania dodatków dla koordynatorów pieczy zastępczej, zwiększenie zatrudnienia oraz zapewnienia lokali terenowych, z których mogliby korzystać i kończyć zmiany pracownicy terenowi.
#Łodź strajkują pracownicy MOPShttps://t.co/006uUmR2TY pic.twitter.com/Xd11jVVzIM
— Agencja Gazeta (@agencjagazeta) styczeń 11, 2016
W 2014 roku pracownicy socjalni i koordynatorzy pieczy zastępczej usłyszeli, że otrzymają 1000 zł podwyżki. Mijały miesiące, a na odcinkach z wypłatami widniała ciągle ta sama kwota. Sytuacja nie zmieniła się do początku 2016 roku. Wtedy cierpliwość personelu się wyczerpała. Podjęli akcję strajkową, argumentując, że skorzystali ze wszystkich dostępnych narzędzi w ramach sporu zbiorowego. Władze miejskie są innego zdania. Według Tomasza Treli, wiceprezydenta miasta, strajk jest nielegalny, gdyż związkowcy nie przeprowadzili referendum strajkowego. Pracownicy uważają, że odpowiedni plebiscyt został zorganizowany w odpowiednim terminie.
W ostatnich dniach odbyła się kolejna tura negocjacji z udziałem delegowanej przez wojewodę mediatorki – prof. Zdzisławy Janowskiej, p.o. dyrektora MOPS Małgorzaty Wagner oraz przedstawicielami załogi. Rozmowy zakończyły się fiaskiem. Pracownicy uważają, że pat nie jest wynikiem ich złej woli.
– Powiem szczerze, nie będę przyjemnie wspominał tego spotkania – mówi portalowi Onet przedstawiciel pracowników Sylwester Tonderys. – O ile do prof. Janowskiej nie można mieć żadnych zastrzeżeń, bo próbowała doprowadzić do jakiegoś dialogu, o tyle dyrektor Wagner oraz przedstawiciel urzędu miasta próbowali udowodnić nam, protestującym, że absolutnie nie możemy mieć ani racji, ani prawa do strajku. Do tego dochodziły jakieś próby sondowania, na jakie ustępstwa jesteśmy gotowi pójść i dlaczego chcemy aż tak dużo. Ogółem, panowała taka atmosfera, jakbym stał przed trybunałem inkwizycji – dodaje Tonderys.
Porozumieniem nie zakończyły się również rozmowy związkowców z reprezentującym miejskie władze wiceprezydentem Trelą. „Budżet nie jest z gumy, w tym roku na podniesienie płac nie mamy pieniędzy” – tłumaczy magistrat. Pracownicy twierdzą, że otrzymali ze strony miasta sygnały, że jeśli nie wrócą do wykonywania swoich obowiązków, to część z nich otrzyma wypowiedzenia. – To oburzające łamania podstawowych praw pracowniczych, w tym prawa do strajku – denerwują się związkowcy. Pracownicy zapowiadają, że jeśli ratusz zareaguje represjami, oni zaostrzą formę protestu. – Jeżeli zaczną zwalniać pracowników socjalnych, to do urzędu miasta przyjdzie nie dwieście zdenerwowanych pań, tylko dwa tysiące zdenerwowanych ludzi. Przyjdą ich rodziny, przyjaciele i oni tego nie odpuszczą – mówił Tonderys w Radiu Łódź.
Magistrat nie jest w łatwej sytuacji, gdyż przeprowadzenie strajku rozważają kolejne grupy pracowników miejskich, w tym m.in. zatrudnieni w Powiatowym Urzędzie Pracy.
[crp]