Recep Tayyip Erdogan zrobił kolejny krok w celu odbudowy pozycji Turcji na Bałkanach. 28 sierpnia z pierwszą w historii oficjalną wizytą odwiedził Czarnogórę. Dzień wcześniej był w Bośni.
(Korespondencja z Czarnogóry)
Prezydent Czarnogóry Milo Djukanović podejmował tureckiego przywódcę nie w obecnej stolicy kraju Podgoricy, ale w stolicy historycznej – Cetyni. Konferencja prasowa obydwu głów państwa i uroczysty obiad, jakim podjęto Erdogana z żoną odbyły się dosłownie kilkaset metrów od monasteru Cetinje i historycznej rezydencji czarnogórskich władyków (prawosławnych metropolitów sprawujących równocześnie władzę państwową). Władycy, a następnie książę niepodległej Czarnogóry przez całe dekady XIX w. toczyli wojny z Turkami, potem starali się o międzynarodowe uznanie faktu, że ich ziemia nigdy nie została opanowana przez Osmanów i powinna być uważana za niepodległy kraj.
Tę trudną historię wzajemnych relacji starannie dziś odłożono na bok: na ulicach Cetinje zawisły flagi czarnogórskie i tureckie, a prezydent Milo Djukanović przypomniał, że… w 1879 r. w mieście otwarto turecką ambasadę. Nie dodał, że zaledwie rok wcześniej zakończyła się ostatnia z wojen Osmanów z czarnogórskimi Słowianami, a kongres berliński przyniósł uznanie niepodległości Czarnogóry.
Liczyła się teraźniejszość i to, że Recep Tayyip Erdogan przyjechał na Bałkany jako ten, o którego przyjaźń warto zabiegać.
Odpowiedzialność za Bałkany
– Stosunki Czarnogóry i Turcji są przyjazne i bardzo rozwinięte. Jesteśmy partnerami w NATO. Turcja doskonale rozumie deficyt stabilności na zachodnich Bałkanach. Stoi na stanowisku, że dla zachodnich Bałkanów drzwi do NATO i Unii Europejskiej powinny być otwarte – powiedział na konferencji prasowej Milo Djukanović. Podkreślił tym samym aspiracje własnego kraju, ale też przyszedł w sukurs wypowiedziom Erdogana z wizyty w Bośni dzień wcześniej. Tam turecki prezydent zaznaczał, że widzi Bośnię w Sojuszu Północnoatlantyckim.
Premier Czarnogóry Zdravko Krivokapić skupił się na innym aspekcie współpracy: podczas spotkania z tureckim prezydentem przekonywał, że jego kraj może być dla Turcji znakomitym obszarem inwestycyjnym. Czarnogóra ma nadzieję, że otwarcie się na kapitał turecki pozwoli czerpać dochody nie tylko z turystyki. To ona bowiem jest zasadniczym źródłem przychodu państwa, które od czasu zerwania federacji z Serbią liczy zaledwie 600 tys. mieszkańców, a po prywatyzacji lat 90. została w zasadzie bez wzniesionego w Jugosławii przemysłu. Pandemia koronawirusa, zamknięcie granic i raptowny spadek liczby zagranicznych gości, zwłaszcza w 2020 r., były dla Podgoricy katastrofą.
Recep Tayyip Erdogan ze swojej strony zapewnił, że odwiedzenie dwóch bałkańskich państw to z jego strony wyraz „odpowiedzialności Turcji za Bałkany”. To kolejne w jego wykonaniu lekko tylko zawoalowane nawiązanie do Imperium Osmańskiego i czasów świetności Turcji jako jednej z kontynentalnych potęg. Turecki prezydent-autokrata dodał także, że tureccy inwestorzy jak najbardziej są zainteresowani Czarnogórą i pochwalił czarnogórskich polityków za bardzo dobre stosunki z muzułmańską mniejszością w kraju. Wspomniał wreszcie o typowych dla Turcji środkach dyplomatycznej soft power – rozwoju współpracy akademickiej i centrów tureckiego języka i kultury. Uśmiechał się do Djukanovicia, mówiąc, że słyszał o jego zamiłowaniu do gry w koszykówkę i przypominając, że sam był zapalonym piłkarzem.
Zgoda narodowa
Inwestycje z Turcji to bardzo znaczący, ale nie jedyny element. Kolejnym są aspiracje czarnogórskich polityków, by ich kraj został uznany za ważny element prozachodniej architektury bezpieczeństwa na Bałkanach, a najlepiej przyjęty do Unii Europejskiej. Przywódcy z Podgoricy od lat prześcigają się w deklaracjach o tym, jak ich państwo „z samej natury rzeczy” przynależy do europejskiego Zachodu. Zapewniają, że dokonali już wyboru geopolitycznych sojuszników. W tej sprawie nie ma różnicy między prezydentem Djukanoviciem, który rządzi krajem od dekad i w 2017 r. wprowadzał Czarnogórę do NATO, a premierem Krivokapiciem, który wywodzi się z konkurencyjnego obozu politycznego.
Tyle, że Unia jest sceptyczna – negocjacje akcesyjne między Podgoricą a Brukselą trwają od 2012. W oficjalnych komunikatach unijnych przeczytać można, że Czarnogóra robi postępy, ale nadal problemem pozostaje w niej korupcja (to w zasadzie przytyk pod adresem Djukanovicia i jego stronnictwa), przestępczość zorganizowana i wolność słowa (co pewien czas w kraju zdarzają się głośne ataki na dziennikarzy). Zacieśnianie więzi z Turcją, która nie pyta ani o korupcję, ani tym bardziej o wolne media, wydaje się dużo bardziej realne. Jeszcze bardziej widać to w przypadku Bośni, która na akcesję do UE tym bardziej nie ma szans. A Recep Tayyip Erdogan potrafi planować swoją politykę na długie lata i naprawdę jest zdeterminowany, by znowu to Turcja rozdawała karty na Bałkanach. Nie szczędzi przy tym pieniędzy – dzień przed przyjazdem do Czarnogóry, w Sarajewie, obiecał, że jego kraj wyłoży 100 proc. kosztów budowy autostrady ze stolicy Bośni do Belgradu.
Równocześnie zacieśnia relacje z Ukrainą, nie zamierza wycofać się z zajętej siłą, okupowanej północnej Syrii (syryjskiego Kurdystanu) i tłumi wszelką opozycję u siebie. Niedwuznacznie też szantażuje Europę, że gdyby tylko chciał, mógłby przestać zatrzymywać w swoim kraju syryjskich czy irackich uchodźców. Groźba jest realna, więc ani samego Erdogana nie nazywa się dyktatorem, ani w jego wizytach w biednych, skorumpowanych bałkańskich krajach Europa nie dopatruje się żadnego zagrożenia.