Przekonał Europę, by poszła na jego warunki w kwestii uchodźców, bezwzględnie zwalcza Kurdów w swoim kraju i poza jego granicami, ale jednego najwyraźniej nie przewidział. Recep Tayyip Erdoğan prowadzi swój kraj ku ruinie gospodarczej.
Prezydentowi Turcji do niedawna mogło się wydawać, że wspieranie fundamentalistycznych partyzantów walczących w Turcji przeciwko Baszszarowi al-Asadowi (jak pokazały ostatnie wydarzenia, w pełnej koordynacji z organizacjami terrorystycznymi) popłaca. Syria, którą Erdoğan uważał za państwo nieprzyjazne, została bezpowrotnie zniszczona, a wywołany m.in. przez tę wojnę kryzys uchodźczy Ankara jak dotąd wykorzystywała na własną korzyść. Aby zabezpieczyć się przed falą niechcianych przybyszów, Unia Europejska była gotowa zamknąć oczy na łamanie praw człowieka przez Erdoğana, zarówno w wersji ekstremalnej (mordowanie Kurdów), jak i „łagodniejszej” (zamykanie nieprzychylnych rządowi gazet, ściganie dziennikarzy i prawników).
Triumf prezydenta psują jednak statystyki gospodarcze. Jak pisze „Die Welt”, tureckie awantury zagraniczne, których niechcianym owocem są zamachy terrorystyczne oraz brutalne akcje antykurdyjskie na południowym wschodzie kraju sprawiły, że państwo traci najważniejsze źródło dochodu – turystykę. Zamożni turyści, przede wszystkim Niemcy i Rosjanie, wolą odpoczywać w bezpieczniejszych miejscach – w marcu tego roku do Turcji przyjechało 13 proc. mniej gości, niż rok temu. Dla Turkish Airlines pierwszy kwartał 2016 r. był najgorszy od szesnastu lat.
Podobnie jak turyści myślą inwestorzy, których ostatnio dodatkowo zniechęciła dymisja premiera Ahmeta Davutoğlu – dowód na to, że nawet najściślejsza elita władzy w Ankarze nie jest stabilna, a prezydent Erdoğan jest zdolny z dnia na dzień pozbywać się osób, które uzna za zagrożenie. Pola do manewrów finansowych specjalnie nie widać – rezerwy walutowe Turcji według statystyk Międzynarodowego Funduszu Walutowego spadły już poniżej krytycznego poziomu.